Przepraszam za tą ciszę

. Już jestem w domu, samolot nie spadł, dowiózł mnie bezpiecznie prawie pod drzwi domu (no, jeszcze tylko dwa autobusy komunikacji miejskiej

). Tyle, że prawie prosto z drogi wylądowałam w łóżku otoczona stertą chusteczek, witaminek i innych tabletek i tak jakoś przesypiam większość dnia

.
Benjaminek ukorzeniany w ziemi niestety nie przetrwał, za to ten, który został w wodzie, sprawił się nad wyraz dobrze. Nawet od wczoraj już jest w doniczce

. Oby tylko się zaaklimatyzował

.
Przywiozłam sobie passiflorę 'Constance Elliott' pociętą na kawałki, tak żeby się zmieściła do szkolnego plecaczka i teraz skaczę nad nią z nadzieją, że pomimo nieodpowiedniej pory zechce coś wypuścić. Poza tym jestem zdegustowana tymi holenderskimi ogrodniczymi: oblazłam trzy i nic oryginalnego tam nie znalazłam

. Jedyne, co mi się spodobało, to kwitnąca ceropegia sandersonii, ale byłam tam zbyt krótko, żeby przestać przeliczać na złotówki, a 13 euro to jednak kawałek pieniądza

. Chociaż, gdybym wiedziała, że moja druga połowa kupi sobie cygara za ponad 16, to pewnie nie miałabym skrupułów

.
Większość roślin przetrwała moją nieobecność - nawet rosiczce wystarczyło wody. Passiflora citrina nie zaczekała na mnie ze swoim jedynym kwiatkiem

. Za to pięknie kwitnie Kahinta, a Bridie się szykuje. Kwiaty zadokumentowane, tylko łóżko jakoś nie chce przejechać do stacjonarnego komputera żebym mogła pozmniejszać zdjęcia

.