że z zaskoczeniem przeczytałam o Waszych życzliwych obawach.
Grad, wielkości wisienek, czasem przepiórczych jajeczek, w środku lata,
widziałam po raz pierwszy i cieszyłam się jak dzieciak.

No, same zobaczcie ;
Upał. 46C w słońcu, pot okleja w kilka sekund i nagle szara chmurka,
taka byle jaka, grzmoty i buch!
Ulewa i natychmiast latające lodziki

Kuleczki skakały po dachu, odbijały się, jak piłki tenisowe,
a ciągu paru chwil, przy wtórze grzmotów, trawnik
zrobił się nagle biało-zielony.

Lataliśmy z Kochaniem, od okna do okna, a na każdej połaci dachu, inne widoki.
I szczerze mówiąc, dopiero po Waszym pytaniu,
poszłam oglądac ogród pod kątem uszkodzeń.
I faktycznie, bardzo ucierpiały tylko wielkie liście.
Sum & Substance, właściwie nie będzie miała żadnego,
gdy za parę dni zaczną infekować polodowe dziury.
Kilkanaście, kilkadziesiąt dziur, czasem cięcie jak żyletką...
ale niesamowity widok!
Hmmmm, a po burzy poszłam z psami, pooglądać auta na parkingu
i jakoś nie widziałam żadnych uszkodzeń, prócz fantastycznie parującej ziemi.
I znów wielkie, gorejące słońce.
Madziolku, w końcu to niby lato :P
Autochtoni - wożnice, w białych wełnianych gaciach, kapeluszu i...t-shircie,
narzekali, że " za zycia takich upałów, tu nie było ".
A to przecież normalne, śródpolskie lato, do jakiego byłam przyzwyczajona.
Klapki, cieniutkie sukienki i otwarte okna w nocy.

A przez 2 lata - sukienek z worków nie wyciągnęłam, bo było zbyt chłodno!
Zeszły i ten rok, to wspaniałe, choć krótkie lato. :P
To, co tu jest niezwykłością, u nas było raczej normą.
