Po regulacjach prawnych dostaliśmy areał, zabójczej wielkości ok. 130m2, który ma być namiastką naszego, przydomowego miejsca wypoczynku i psiego raju.
Początek, to gliniane klepisko, porośnięte mchem, koniczyną i żółknącymi kępkami perzu, szczerbate sztachety ogrodzenia, parę dereni i porażony zarazą ogniową polny głóg.
W rogu - kilkunastoletnia siewka rozłożystej czeremchy, slużąca ptaszkom za bezpieczne, wc.
W ferworze idiotycznego zazieleniania " od razu" zaczęłam nawiedzac okoliczne targi i punkty sprzedaży, kupując wszystko CO DUŻE, aby stworzyć zielony mur, oddzielający ogródek od ruchliwej ulicy. Zadanie karkołomne, bo cała nasza działka to 2 trójkąty, które w miejscu połączenia stożków, czyli od ściany domu do ogrodzenia, mają nagle 3 m , w tym 1 m żwirowej ścieżki=drenażu.
Jako, że nieruchomość położona jest w starym korycie rzeki, która obecnie została przesunięta 30 m dalej, to podłoże w ogrodzie stanowi klasyczny górski mix polodowcowy - glina zwałowa+ oka iłu z rzecznymi kamieniami.
Glina - piękna, czerwona, aż szkoda, że nie umiem garnków lepić

Za to wydobywane kamienie, znajdują wykorzystanie w robieniu studni drenażowych ( bo jak wiadomo, glina słabo wpija obfite deszczowanie ).
Jako klasyczna blondynka ( szybko, szybko i bezmyślnie) zaczęłam zazielenianie, kopiąc doły tylko pod zakupione rośliny. Takie ziemne donice, są fajne na przepuszczalnym podglebiu, ale nie na gliniastym "betonie".
W lecie - donica trzyma wilgoć, ale tylko do czasu suszy. Glina na zasadzie ciśnienia osmotycznego, odciąga wodę z"mokrzejszego", czyli spod korzeni posadzonych roślin.
W zimie - jest podziemną zamrażarką, bo nawilżona deszczem kumuluje chłód, zamarzając jak wkłady do samochodowej lodówki;/
W czasie deszczu - dołki z roślinami, wypełniają się wodą, bo mają mniejszą miąższość niż otoczenie ( glina) i rośłiny bez możliwości pobierania powietrza, stojąc de facto w wodzie - topią się.
A ja, głupia zamiast przekopać wszystko, cały areał z piachem, na 50-60cm, zaczęłam sadzić..
