
Musisz skrupulatnie notować jak często Twój M, się puka na Twój widok w głowę, z jakim natężeniem i czy ta praktyka intensyfikuje. To może być baaardzo ważne przy wyrabianiu odpowiedniej dokumentacji, służącej jedynemu słusznemu celowi - siedzeniem całymi dniami w domu i ogrodzie

Ja też mam większość róż różowych. Ale RMH to cukiereczek! I prześlicznie pachnie. Jak by Cię kiedyś naszło jednak na nią to się nie wahaj, jest naprawdę zdrowa i śliczna.
To fakt, po usunięciu parawanów świerkowych teraz muszę pielić tam gdzie dawno nie pieliłam. Ale to i dobrze, na przykład znalazłam The Fairy! Ale trafiłaś w samo sedno

Odnośnie wyboru czy Lavender czy Parfum, trudno coś doradzić. To jednak różne róże. Lavender ma kwiaty o połowę mniejsze, jaśniejsze, bardziej klasyczne w kształcie i z czasem pokazują brzuszki. Parfum ma kwiaty ciemne, mocno napakowane i duże. Natomiast Lavender jako krzew rośnie u mnie lepiej, jest gęste, wypuszcza nowe pędy i radzi sobie bez pomocy. Parfum muszę koniecznie dokarmić mocniej w przyszłym roku, bo szału nie ma, no i złapał plamy

Tolinko, nie bój, nie bój, Lavender nie zginie. Zrobiłam zdjęcie z boku rabaty, Lavender będzie rosło od przodu, pysznogłówkę i liatrie będzie miało za plecami, jako tło. A jak za bardzo będą się panoszyć, to je trochę zredukuję. Będzie git, zobaczysz, ale dziękuję, bardzo sobie cenię takie uwagi


No i koniec laby. Od dwóch dni znowu chodzę do pracy, więc moje obcowanie z ogrodem mocno się skróciło, do popołudniowego obchodu. Drugie kwitnienie już zahaczy o jesień, która ma być ciepła, więc może będzie się czym cieszyć jeszcze dosyć długo. Żeby tylko potem panny poszły spać jak należy, bo sporo z nich wypuszcza nowe pędy i wygląda to pięknie, ale ja już widzę siebie piszącą w przyszłym roku: "To była ciężka zima, najpierw ciepła jesień, róże nie zdrewniały, miały dużo nowych przyrostów, potem przyszły mrozy.... bla, bla, bla... "

Fotki pstrykałam wczoraj, ale dzisiaj jakiejś porażającej różnicy nie ma. Dolce Vita szykuje znowu cały krzew kwiatów, ale fotkę strzelę jak jeszcze troszkę się rozwinie.
Jubile du Prince de Monaco ma każdy kwiat inny i krzew porozkładał się na boki, więc trudno go sfotografować w jednym ujęciu. Więc wybrałam sobie jeden kwiatek

To nie jest róża "w moim stylu", ale robi wrażenie swoją siłą i przy kompletnym braku opieki, radzi sobie naprawdę dobrze.
Princess Alexandra of Kent, ciągle ma jakiś kwiat. I zawsze mnie zdumiewa, że nie zdążam zobaczyć kiedy takie wielkie cudo się tworzy. Jest pąk, a następnego dnia dzieło sztuki

Our Last Summer ma też bardzo duże kwiaty, to przecież róża tegoroczna, a już jest taka "dojrzała"



Mariatheresia uplotła sobie wianek

A to kwiat drugiej Rosengrafin Marie Henriette. Podobny do kwiatów tej pierwszej, cóż za niespodzianka. Też cudo

Dzień bez Mareczka, dniem straconym


I na koniec moje dzieło. Wkopałam barierę do korzeni gigantusa. Na fotce nie widać, ale dół wywaliłam taki, że mogłam do niego wejść. Zgodnie z instrukcją zostawiłam trochę bariery nad ziemią, bo taki się robi, żeby bambusy nie przeskoczyły górą...


(widoczna róża to malutki Leonardo da Vinci, którego udało mi się nie połamać przy robocie)
Kopało się fajnie, bo ziemia trochę wilgotna, no i jednak glina, więc łopata miękko wchodziła. Wolałam się tym zająć sama, bo odległość do krzewów różanych była niebezpiecznie mała, a żaden z moich facetów nie byłby zdolny kopać dołu wyginając się w pałąk, żeby nawet nie dotknąć różanej gałązki. Oczywiście wiedzą co im grozi za uszkodzenie róży, co ostatnio ładnie zobrazował mój nie-mąż. Dwa dni wcześniej z wielkim sekatorem podcinał świerki, następnego dnia przyciął też derenia i pęcherznicę, według mnie nieco za bardzo, więc jak go zobaczyłam kolejnego dnia jak wędruje z sekatorem to zapytałam co znowu zamierza ciąć. Zatrzymał się przy jednej z róż (Boscobel), przyłożył do niej sekator, uśmiechnął szeroko i powiedział patrząc mi prosto w oczy: "No, ciekawe jak głośno byś się darła. Ale pewnie w P. (miejscowość oddalona o 10km) szklanki by popękały..."
