Ania-Annes z tymi odmianami to koszmar jest. Gdyby nie forum to człowiek byłby szczęśliwy w posiadaniu róży różowej i białej (tak zaczynałam), traktowałby je ten w/w człowiek jak inne byliny i szlus. A tak, to te wcześniejsze odmiany już są be, bo chorują, nie rosną, rosną za bardzo, nie lubią słońca, lubią tylko słońce, nie lubią deszczu, nie lubią człowieka itp. I ugania się ten człowiek za nowymi, tym razem już prawie idealnymi tylko po to, żeby się za dwa lata przekonać, że inne są na pewno jeszcze lepsze i te prawie idealne należy oddać, bo tamte nowe będą
idealniejsze.
Tak to wygląda u mnie

Muszę przyznać, że nowe nabytki cieszą mnie bardziej, róże historyczne, które tak chętnie sadziłam wyglądają przy nich jak ubogie krewne, częściej chorują, słabo powtarzają kwitnienie itp. Na całe szczęście mam zaprzyjaźniony ogród, który te wszystkie panny przyjmuje z dobrodziejstwem inwentarza i ja dzięki temu mogę poszaleć i robić rewolucje na rabatach. Aczkolwiek moja naj-naj pierwsza róża (Ghita Reinassance) została i mimo, że co roku łysieje od plamistości, to nigdy się jej z własnej woli nie pozbędę.
A właśnie taka Lady of Shalott, przecież nie taka nowa odmiana, ale przeze mnie doceniona dopiero teraz i takich róż chcę: piękny, foremny krzew, zdrowa, kwiaty cudne na każdym etapie. To są zdjęcia robione tego samego dnia na tym samym krzewie:
Jalitah polecam, silna i zdrowa, kwiaty trzyma rekordowo długo. Pąki też
Marc Chagall otworzył mi oczy na paseczki. Bardzo kontrastowe, typu Papageno nadal do mnie nie przemawiają jako trochę kiczowate (przepraszam wielbicieli papegenowatych), ale takie rozmyte, jak pędzlem malowane mnie zauroczyły i wypatruję kolejnych odmian.
Daysy, ja też na niektóre czekam i czekam a zupełnie zdrowe róże mogę policzyć na palcach. Ghita, o której pisałam Ani powyżej, jest łysa do połowy, ale ładnie odbija od korzenia zdrowymi pędami, jak co roku. Wiele innych ma dolne listki zaatakowane i na zdjęciach tego nie widać, ale już nawet obrywać mi się nie chce

Dla Ciebie specjalnie Twoja (nie)ulubiona róża:
Teraz jak go mam, to tym bardziej nie wiem dlaczego się go czepiasz. To jedyna róża, która ma w sobie prawdziwy odcień szarości. Jest piękny
Ogólnie ogród prezentuje się teraz bardziej zielono, bo i chwastów nie ogarniam
Ale ja na róże patrzę bardzo indywidualnie. Każdy kwiat to dla mnie oddzielna frajda, dlatego głównie pokazuję portrety, bo tak je właśnie widzę.
Bengali miało służyć za tło do Voyage. Ale Voyage zastygło w pąkach i nie chce występować w duecie. Za to Myriam się wdzięczy do pastlowej pomarańczki i pytała czy jej do twarzy z tym kolorem. Powiedziałam jej, że tak.
Potwierdził to też i koń. To Myriam na koniu. Albo raczej koń na Myriam...
koń jest z jakiejś bajki, bo ma pozłacane nóżki....
Duety starsze zaczynają pokazywać, że w duecie raźniej. Queen of Sweden świetnie dogaduje się z Ghitą, a z dalszej perspektywy przysłuchuje im się Cinderella:
Kolejny duet. Kiedyś słyszałam, że jak kogoś się bardzo lubi, ktoś nam się podoba, to podświadomie naśladujemy jego gesty, postawę itp. Tu chyba mamy taki przykład. Nie wiem co na to Pastella, żona Leośka:
Duetów c.d. Tylko, że to para transgenetyczna

Mary Rose zakochała się w sośnie żółtej. Na dole zachowuje się normalnie i mówi mi "dzień dobry" jakby nigdy nic
Ale jak podniosę głowę to na wysokości 1,80m widzę taki obrazek... Zwariowała!
Tu już mniejszy mezalians:
Obok Parfum Flower Circus posadziłam tę ślicznotkę i liczę na ładną parę, bo PFC już pokazał ładne kwiaty i teraz rośnie, ale przy jego boku teraz nieźle zapowiada się nieletnia From Far Away, też ma nieokreślony kolor pastelowo-pomarańczowo-różowy. Malutka dziewczynka, a już się maluje... Jak przezimuje i podrośnie to powinna z niej wyrosnąć śliczna babeczka:
I na koniec kilka portretów indywidualnych, bo duety nie współpracują. Widocznie nie uzgodniły grafiku na sierpień...

kocham jej zapach, kooocham!
