Na razie nie mamy przykrych doświadczeń. Nasza wieś jest na tyle mała i bez domów letniskowych, że nie ma tutaj plagi kradzieży. Wszyscy wszystkich znają, więc nic by się nie ukryło (jak przed dwudziestu laty jakieś patałachy ukradli drut z kilku przęseł linii energetycznej, to podobno wszyscy wiedzieli, kto to

). We wsi jest też co najmniej kilka domów bardziej atrakcyjnych (na oko) dla złodziei ;) O ogrodzeniu się myśleliśmy, ale nie jest to takie proste - bo albo byśmy musieli grodzić całość, na co nas nie stać (przynajmniej na razie), albo tylko kawałek wokół domu, ale to oznaczałoby, że ta część niezagrodzona jest "publiczna" (a tam przecież rosną nasze grzyby, z których rokrocznie przeganiamy obcych grzybiarzy ;) ). Trochę szkoda też grodzić teren, przez który dzikie zwierzaki mają trasy do wodopoju (bagienko na dole).
Zabezpieczenia (przynajmniej te z dolnej półki) zadziałają na złodziei - amatorów. Profesjonalistów nic nie powstrzyma (no, ale czego oni by mieli u nas szukać). Przed świrami raczej też nie uchronią.
A Ania rzadko w domu sama zostaje - a nawet jeśli, to zwykle w sąsiednim domu jest jej tata.
Zawsze są też inni sąsiedzi - jak teść kiedyś nie chcący zaprószył ogień paląc stare liście i zaczęła palić się łąka - to w ciągu trzech minut pojawiły się dwie ekipy z kocami
