Wyszło długie, więc lepiej nie zaśmiecać tym wątku Ave

:
Historia pomidorowania - 2008:
W tamtym roku siałem pomidory w Wielkanoc, czyli w marcu. Po jednym ziarenku do każdej komory miniszklarenki, w ziemię taką, jak tam była przy zakupie. I na parapet. Codziennie podlewałem je zraszaczem, radość była wielka, jak rosły. Po drugich listkach przesadziłem je do doniczek produkcyjnych, do ziemii do kwiatów, takiej kupionej. I na parapet do piwnicy. Jak miały ok. 15 cm, w maju, wystawiałem je rano na zewnątrz, a wieczorem chowałem.
Po zimnej Zośce wysadziłem do gruntu. W każdy dołek włożyłem szpadel obornika końskiego, przysypałem lekko ziemią i na to pomidory. Przy nich patyki z leszczyny i przywiązałem nitką. Wyglądały mizernie
Codziennie wieczorem je podlewałem, co podobno było błędem, bo rzadsze podlewanie pozwala lepszy sytem korzeniowy utworzyć. Jak wyrosły, tak, że leszczynowe patyczki były zbyt wiotkie zrobiłem nad nimi ramę z bzozy i przywiązałem każdy do ramy sznurkiem, okręcając sznurek wokół łodygi. Raz w tygodniu wyłamywałem wilki. Jak pomidory były zielone i zaczynały dostawać rumieńców, to podsypałem każdy krzaczek garstką siarczanu potasu.
Chyba 2 razy opryskałem profilaktycznie Biochikolem, w stężeniu takim, jak na opakowaniu. I to wszystko.
Jesienią było jeszcze bardzo dużo zielonych owoców, które nie zdążyły dojrzeć. W większości trafiły na śmietnik. Dlatego w tym roku planuję tylko koktajlowe, bo te się fajnie je.
Miałem 3 odmiany: Sungella, Malinowy ożarowski i Bawole serce. Najfajniejsza była Sungella
Sungella:
