Ogród, a właściwie kawałek lasu z kawałkiem ziemi porośniętej iglakami i chwastami, dostał mi się w 2004 r. wraz z domem do generalnego remontu. Nie takie były moje plany, a na pewno nie było w nich domu z ogródkiem. Jestem typowym mieszczuchem, nie miałam działki, ani potrzeby jej posiadania, ba, nie miałam nawet kwiatków doniczkowych w domu, z wyjątkiem okazjonalnie kupionych lub otrzymanych cyklamenów, gwiazdy betlejemskiej, róż miniaturowych, jakiś hiacyntów, które po przekwitnięciu lądowały na śmietniku.
I nagle dom z ogródkiem i duma w oczach mojego M., że takie ładne miejsce, że blisko miasta a w lesie, że niezależność, ogródek, las za płotem. To co dla M. było plusem, dla mnie zupełnie odwrotnie. Bo gdzie autobusy, tramwaje, sklepy, że o kinie i całej reszcie nie wspomnę. Jedyna myśl jaka mi przyszła do głowy, to uciekać stąd jak najdalej.
Jak na złość nasi znajomi mówili jak tu ładnie, jak blisko do W-wy a las pod oknami, jakie cudowne powietrze i inne dyrdymały (tak wtedy myślałam). Do tego doszło parę innych argumentów i zmiękłam, ale postawiłam warunek – remont generalny po mojemu, albo sprzedaż domu. Remont rozpoczęliśmy dopiero wiosną w 2006 r. (finanse), ale do urządzania ogrodu przystąpiłam natychmiast. A jako, że lubię róże, niemal zawsze stały w wazonie – byłam stałą klientką kwiaciarni i bazaru przez okrągły rok – postanowiłam założyć rosarium.
Zaczęłam od razu najgorzej jak można. Względnie wolny od wszelkich zarośli kawałek ziemi pobieżnie oczyściłam i przystąpiłam do sadzenia. Od przypadkowego sprzedawcy kupiłam róże, pan był miły i wybierał mi kolory jakie sobie życzyłam, a miał wszystkie. W ogóle mnie nie zdziwiło, jak je rozróżnia, bo żadna nie miała oznaczenia. O naiwności! Okazały się niemal wszystkie jednakowe, różowe, brzydnące po deszczu, za to odporne na choroby. Dobre i to. Później dokupiłam w poleconej mi szkółce jeszcze 70 krzewów i bardzo z siebie zadowolona, wsadziłam do ziemi, ot tak, beż żadnego przygotowania. Bo skąd miałam wiedzieć, że ziemia ziemi nierówna, a ja mam kwaśne piaski, typowo leśną, słabą glebę. Jakoś biedule marniały, ale moja "życzliwa" sąsiadka powiedziała, że widocznie nie mam ręki do kwiatków. Nie, to nie. Uwierzyłam w to i zniechęciłam się, a potem, to już był remont.
Na czas remontu usiłowałam jakoś je zabezpieczyć, te co chciały rosnąć poprzesadzałam do ogromnych plastykowych donic, reszta została na łasce/niełasce panów budowlańców.
Postanowiłam, że po zakończeniu remontu wezmę się za ogród i zaczęłam szperać w poszukiwaniu informacji. Książki, czasopisma o ogrodach (Działkowiec, MPO),Internet. No i tak trafiłam na forum. Czytałam, oglądałam i dowiedziałam się, że u mnie są kwaśne piaski, typowa leśna ziemia, na której rosną głównie sosny. Nawet chwasty były mizerne. Uzbrojona w taką wiedzę, postanowiłam, że tym razem mi się uda. Co tam gadanie sąsiadki, że nie mam ręki do kwiatów, nie warto się tym przejmować.
No i zaczęło się. Cała ogromna ciężarówka ziemi, nawóz naturalny, torf odkwaszony, kora, nawodnienie i …róże. Część udało mi się uratować, resztę postanowiłam dokupić. Przez forum trafiłam do Rosarium, zamówiłam, przyjechały.
Niestety, nie mam fotografii z 2004 r.
Pokażę stan po remoncie, jak zaczynaliśmy tworzyć różankę po raz drugi, ale już z pewnym zasobem wiedzy.
Iglaki, wszechobecne, trudne do usunięcia, bo bardzo zakorzenione


W tym miejscu było moje pierwsze rosarium, założone z wielkim entuzjazmem, ale róże odmówiły współdziałania

tutaj też były róże i też niezadowolone, wcale się im nie dziwię

a tutaj nakazałam rosnąć rózom pnącym i lawendzie, lawenda częściowo przetrwała do dziś

w starej różance rosły śniedki, przetrwały wszystkie kataklizmy remontowe
