Danusiu, w swoim życiu złapałam chyba tylko jedną, jedyną rybę i to tak dawno temu, że już nawet nie wiem kiedy to było. Kiedyś mój mąż bawił się w łowienie i od czasu do czasu z nim jechałam. Nie powiem żeby jakoś mnie to pasjonowało, ale jeżeli założył mi robaka na haczyk to rzucałam czasami... czym? Wędką? ... chyba nie.... W każdym razie czymś rzucałam

, tak że spławik znajdował się w wodzie, haczyk pod wodą i czasami coś się na ten haczyk złapało. Rybki to zasługa eMa, który tego dnia pracował w zakładzie przetwórstwa rybnego i tam został poczęstowany smażonym

, no i kilka rekinów przywiózł do domu. To właściwie nie rekin, tylko rekinek i to taką właśnie ma nazwę: rekinek psi, czemu akurat psi, tego nie wiem. Może dlatego, że jest takich niewielkich rozmiarów?
Ja się właściwie nie kaleczę, ale jak robię coś przy różach, to rzeczywiście zawsze wracam podrapana. Tym razem prawie nie było śladu, po prostu mała dziureczka , ale bolało jak diabli. Na szczęście już wszystko mi się wygoiło i już nawet o tym nie pamiętam.
Pełne pierwiosnki kupiłam kilka lat temu na targach w Psim Polu. Od razu kupiłam trzy i wszystkie pięknie mi rosną. Żaden nie wypadł, a nawet muszę przyznać, że się ładnie rozrastają.
Dorotko, o nazwę wilczomlecza musisz zapytać Martę ? Koziorożec, bo to od niej przywiozłam go ze spotkania. Ładnie się rozrósł, ale z tego co pamiętam to ten typ tak ma

i muszę zadbać żeby za bardzo się nie rozpanoszył. Ma taką barwę, że nawet przy pochmurnym niebie wygląda jakby rozświetlały go słoneczne promienie. Jest cudny i myślę że nawet w ciemnym kącie ogrodu płonąłby swoim blaskiem

To bardzo fajne uczucie, wiedzieć, że i u mnie znajdują się rośliny, które nie wszystkim są znane. Lubię ciekawostki i czasami na jakąś się skuszę. Teraz, w czasach internetu, kupowanie w stacjonarnych szkółkach jest o tyle łatwiejsze, że w każdej chwili można sprawdzić czy dana roślina poradzi sobie w naszym ogrodzie. Oczywiście czasami, mimo sprzyjających dla nich warunków, okazuje się, że jednak nie chcą u nas rosnąć. Na to nic nie poradzimy, ale czasami uda się sprowadzić coś, co się nie buntuje i ładnie rośnie

Na eMa nie narzekam, , na miłość do działki nie mam co liczyć, ale dobrze chociaż, że jak trzeba pomóc, to pomaga. Nie zawsze tak od razu, czasami muszę się uzbroić w cierpliwość, chociaż ostatnio jest z tym jakby lepiej
Soniu, odmianowe szafirki na pewno tak nie szaleją. Na przykład tego dwukolorowego (szerokolistny) z powodu ceny, kupiłam zaledwie jedną sztukę już kwitnącą w doniczce. W tej chwili, a minęły już 3 lata, odrobinę się powiększył i miał aż trzy kwiatki. Green Pearl, Paradoxum i Artist mam dopiero pierwszy sezon, mam nadzieję że nie ostatni
Rekiny złowił szanowny małżonek w zakładzie rybnym. Wydawały się takie niewielkie, a najedliśmy się do syta. Jednego oddałam rodzicom, żeby też mogli popróbować
Ręka na szczęście już zdrowa, dzięki

Jak już zeszła opuchlizna i przestało boleć, to pogrzebałam sobie igłą i wyciągnęłam brakujący kawalątek kolca.
Gosiu, większość zdjęć robię komórką Huawei 20 Pro. Czasami jak nie zabieram na działkę zbyt dużo rzeczy, to biorę ze sobą aparat fotograficzny (Kodak7 EOS 600D). Łatwo możesz sprawdzić sama, kto jakim aparatem robi zdjęcia. Wystarczy, że klikniesz na zdjęcie, ono ci się wtedy otworzy w nowym oknie i po prawej stronie będziesz miała wszystkie dane dotyczące tego zdjęcia. Jest tam na pewno data, godzina i właśnie nazwa aparatu

Zapewniam Cię, że rekiny sztuczne nie były
Zamęczanie zdjęciami, to moja specjalność. Masz to jak w banku

Za pochwały
Aniu, Jagodowiec nie jest trudny w uprawie i dość szybko go przybywa

Co jakiś czas muszę go zmniejszać, bo zająłby zbyt dużo rabaty, a ja nie mogę sobie pozwolić na szastanie miejscem. Ostatnio miałam na niego wielu chętnych i znacznie go uszczupliłam, ale bywało i tak, że nadmiar wyrzucałam na kompost, bo nikt go nie chciał.
Rekinki były smaczne, chociaż jakoś szczególnie nie powalały smakiem. Są bardzo delikatne, zupełnie nie mają ości, jedynie chrzęstny kręgosłup i na pewno mogłabym jeść je częściej
Jest szansa, że magnolia w tym roku zachwyci nas kwiatami. Pąki już pękają, a przymrozków nie widać
Małgosiu, a żebyś wiedziała

Musimy czymś przyciągnąć do siebie turystów. Jeśli nie udaje się jeziorami, to może chociaż rekiny ich skuszą

Do tej pory delicje kojarzyły mi się z ciastkami z galaretką, a tymczasem okazuje się, że mogą to być i kwiatki i rybki... Pysznie

Tego szafirka bardzo lubię, ma taką fajną czuprynkę.
Lucynko, kwiatki o które pytasz, to pełne hiacynty. Mam je już trzeci rok, w ubiegłym roku je przesadziłam i mimo iż nie kwitną już tak pięknie jak w pierwszym roku, to jakoś bardzo je lubię. Może w następnym roku odwdzięczą się za zmianę lokum? Zaczynają skromnie, ale pomaleńku rozwijają się coraz bardziej
Zupełnie dla mnie niespodziewanie pierwsze dwa dni weekendu były bardzo ciepłe i co jeszcze ważniejsze, nareszcie deszczowe

Nie padało cały czas, udało nam się nawet pojechać na działkę, a tam wszystko było cudnie podlane. Teraz tylko czekać, aż wszystko ruszy z kopyta, bo podlewanie z nieba ma cudotwórcze działanie

Mam nadzieję, że i Ciebie natura wyręczyła nareszcie w podlewaniu
Pomieszanie z poplątaniem
Martagonki będą kwitły
Florku, nie tylko pełne pierwiosnki są cudne, ale muszę przyznać, że akurat te są pełne uroku. Super, że i Tobie wpadły w oko
Wczoraj nie nadawałam się na wyjazd na działkę. Miałam pojechać po dyżurze, takie były plany, ale wiadomo nie od dziś, że życie pisze własne scenariusze. Rano zeszłam tak zmęczona, że nie nadawałam się ani na jazdę rowerem, ani na pobyt na działce. Grzeczniutko wróciłam do domu, wzięłam prysznic i zajęłam pozycję horyzontalną. Aż wstyd się przyznać, ale pozostałam w niej aż do samego wieczora. Trochę przysypiałam, ale to nie był dla mnie dobry dzień na spanie. Czasami oko mi się zmrużyło, ale pożytek był z tego niewielki. Od 14:00, najpierw delikatnie szemrząc, zaczął padać niewielki deszczyk. Po tak długim okresie suszy to był bardzo miły dźwięk dla moich uszu. Początkowo była to jedynie mżawka, która z czasem zamieniła się w deszczyk, a potem w deszcz. Padało do samego wieczora, zasypiałam przy przyjemnym murmurandzie i w nocy też słyszałam uderzające o parapet krople

Od kilku już dni przyzwyczajałam eMa do myśli, że w piątek albo w sobotę będzie musiał pojechać ze mną na działkę. I ze zdziwieniem muszę przyznać, że nawet za bardzo się nie buntował

Musiał oczywiście poznać szczegóły zaplanowanych robót i od razu stwierdził, że zajmie nam to jedynie chwilkę. Na wszelki wypadek nie wyprowadzam go z błędu, że ja jednak mam plan pozostania tam troszkę dłużej. Jeszcze wczoraj przygotowałam sobie do posadzenia różnego rodzaju cebule do posadzenia i kilka roślin z balkonu. Jestem ciekawa czy coś mi z nich wyjdzie, bo to są takie bidulki ( te cebulki), o których zupełnie zapomniałam w ubiegłym roku. Wychodzi na to że w piwnicy spędziły dwa lata

I muszę Wam powiedzieć, że jak na takie zaniedbanie, to wcale nie wyglądają jakoś strasznie. Wszystkie na pewno są żywe, a to już jest jakiś sukces. Raczej nie spodziewam się, że zakwitną ale ucieszę się jak nawet tylko wyjdą z ziemi. Mam nadzieję, że dadzą mi szansę na rehabilitację, tym razem już o nie zadbam
Na szczęście sobotni ranek przywitał nas bezdeszczowo, tak więc szanse na wyjazd na działkę były coraz większe. Niebo było raczej zachmurzone, ale gdzieniegdzie pokazywał się błękit, a z czasem pokazało się nawet słoneczko
EMowi zaplanowałam oczyszczanie i przygotowanie miejsca pod pomidory. Wstępnie zrobił to już jakiś czas temu, ale teraz, należało się tym zająć już na poważnie.
Zanim zabrał się do roboty, pojechał jeszcze do lasu po kilka wiader bukowej ziemi

dla wszelkiego rodzaju moich ciemierników, trójlistów i martagonów.
EM oczyścił cały ubiegłoroczny pomidorowy zagonek. Nawet nie wyglądało, że jest aż tak bardzo zachwaszczony, a jednak był

Wybrał stamtąd całą taczkę chwaściorów, w większości mleczy. Skąd się tam tego tyle wzięło
No to eM sobie grzebał w ziemi, wyrywał, równał, wiercił dziury pod pierścienie, wkopywał je i zajęło mu to duuuużo więcej czasu niż chwilkę
Dzięki temu miałam całkiem sporo czasu na swoje zajęcia. Zaczęłam od rozsypania granulowanego złotka na wszystkie rabaty. Ziemia była tak cudownie nasączona wodą, że musiałam to wykorzystać. Sypałam, zagrabiałam i oczami wyobraźni widziałam jak miesza się się z wilgocią, a korzenie czerpią z tej mieszanki ile tylko zechcą
Kiedy skończyłam, zabrałam się za sadzenie przywiezionych z domu roślin. Początkowo miałam je porozsadzać w różnych miejscach, ale w końcu w większej grupie wylądowały na odzyskanym miejscu po wyciętym świerczku. To niesamowite ile zyskałam rabaty, usuwając tylko jedno, nie tak przecież duże drzewko. Miejsca jeszcze zostało całkiem sporo, a posadziłam już tam: dwa ciemierniki, białego anemona, liliowca, maka i kasztanka zwanego jarząbka
Piękną początkowo pogodę, po pewnym czasie zaczął nam psuć padający co kilka chwil deszcz. Z przyjemnością patrzyłam jak wszystko rośnie w oczach za sprawą słońca i deszczu, za to eM mełł w ustach jakieś niecenzuralne słowa

Nie udało mu się w końcu uporządkować miejsca pod pomidory, ale nic to....skończy innym razem. Na razie wygląda to tak, a będzie jeszcze lepiej
Miejsce to wcześniej przykryte było kartonami, które zmoczone deszczem i nagrzane słońcem zostały doskonałą kryjówką dla gołych ślimaków. Wszystkie niewielkie, świeżutkie tylko czekające żeby dorosnąć i ruszyć na wielkie obżeranie moich śliczności. Niewiele to zmieni, ale nie mogłam im na to pozwolić

Po kolejnym deszczu porzuciliśmy robotę i wróciliśmy do domu. Mimo niezrealizowanych do końca planów, muszę przyznać, że to był cudowny dzień
Pozdrawiam
