Jadziu, o murarkach nawet pamiętałam, bo natknęłam się na nie otwierając narzędziownię, ale nie chcieliśmy się z nimi tłuc autobusem. Paczka z rurkami nie jest duża, ale już paleta zajmuje całkiem sporo miejsca i najlepiej zapakować ją do samochodu

U mnie iglaki mało widoczne, bo porozstawiane są po kątach i to tylko zaledwie trzy, ciemiernika kwitnącego teraz nie mam ani jednego i zimozielonych też
niet
Ślimaków w ogrodzie nie znoszę, ale ten jest bardzo sympatyczny i porusza się tylko po swoim terytorium, kwiatków mi nie zjada, jedynie warzywka ze sklepu, ewentualnie dyńkę hokkaido z mojego ogródka. Apetyt co prawda ma spory, ale może w końcu zacznie na żarełko zarabiać i posłuży mi jako maseczka na twarz

?
Ano właśnie i ja lubię busz, wtedy czuję się w ogrodzie najlepiej. Może gdybym miała większe areały, to starałabym się to jakoś uporządkować, ale na takim skrawku musi mi się zmieścić takie mnóstwo roślin, że na porządek nie ma szans
Danusiu, 30 km w wieku siedmiu lat? To z Ciebie była niezła zawodniczka

Cóż się może dziać na rozstajach? Chyba tylko czasami hula tam wiatr, no i dwa razy do roku, w terminie giełd ogrodniczych wszystkie ścieżki są zastawione samochodami. No i dziury......dziura na dziurze, trudno przejechać rowerem, za każdym razem głowa mi się kiwa jak samochodowym pieskom umieszczanym kiedyś na deskach rozdzielczych

Muszę się kiedyś pokusić o jeszcze większe rozstaje. Jak stanę kilkanaście metrów dalej, to widać aż pięć dróg. I którą wybrać wtedy?
Słonko pokazuje się bardzo rzadko. Wtorek w ubiegłym tygodniu był niesamowity, pełen słońca i na dodatek dość ciepły. Wykorzystałam to na ponowną wycieczkę rowerową, choć tym razem już nie po lesie, a po miejskich sklepach. Sezon ogrodniczy już się skończył, dlatego też nie kupowałam w nich roślin, tylko ciuchy. Muszę przyznać, że to też lubię, ale na takie zakupy poświęcam dużo mniej czasu
Dorotko, ta ławka jest przy samym wejściu do lasu. Nie wiem czy kiedykolwiek ktoś z niej skorzystał, bo miejsce raczej niefortunne, ale teraz, jak już pokryła się patyną czasu, jest pełna uroku

Inne ławki, ale już takie zwykłe, dawno się rozpadły, a ta ciągle jeszcze jest.
Jakbyś kiedyś się do mnie wybierała, to skręć w tę drogę najbardziej po lewej, na dole będę na Ciebie czekać
Marysiu, od lat pustynniki przykrywam grubą folią i przygniatam kamulcami. W tym roku je wykopywałam i jestem ciekawa, czy przeżyły moje zabiegi

Nie tylko za bardzo się już rozrosły, ale i podeszły tuż pod powierzchnię i już w grudniu zazwyczaj było już widać wystające z ziemi grube kły. O dziwo nigdy im one nie zmarzły, ale bywało, że były przyżółcone lub bardzo blade, zazwyczaj wtedy, kiedy przykrywałam czymś ciemnym. Odkąd zarzucam na nie przezroczystą folię, wiosną są zieloniutkie
Mrówki chyba się gdzieś przeniosły, chociaż w tym miejscu były już od wielu lat. Ale zagródka pozostała
U Ciebie to chociaż kury zjedzą ślimaki, a ja muszę je unicestwiać, co nie należy do miłych zajęć, ale wynoszenie ich nie ma sensu. Zawsze wrócą

Sporo jaj wybrałam wczesną jesienią, cała reszta niestety została i czeka na sprzyjające warunki, aby znowu ruszyć do ataku i zatruwać mi życie

Ale ten domowy jest sympatycznym stworzonkiem
Katiusha, ślimaka dobrze wyniuchałaś, to właśnie on

Nasz jest albinosem i podobno ma być jeszcze większy niż te szare. Od Mikołaja ma dostać większe, bardziej przystosowane terrarium, to może będzie i lepiej widoczny. Musi mieć bardzo wysoką wilgotność powietrza i obecne jest ciągle zaparowane i żeby go zobaczyć, trzeba go wyciągnąć ze środka, a przynajmniej zdjąć pokrywę. Zarówno Filip, jak i jego Magda lubią różne, dziwne zwierzątka. Filip ma ślimaka i jaszczurkę, Magda trzy ślimaki, wija, ogromnego karalucha, dwa króliki, dwa koty, trzy psy, dwie świnki wietnamskie i dwa konie. Niedługo do tego wszystkiego dołączy jeszcze jeżyk albinos. Większość zwierząt jest uratowana od samotności ze schronisk

Zazwyczaj prognozę sprawdzam wyglądając po prostu za okno, ale czasami chciałabym wiedzieć coś dokładniej, pewniej. Przyzwyczaiłam się jednak, że tak się po prostu nie da i nie biorę do głowy meteorologicznych zapowiedzi. Nie wiem w takim razie po co codziennie do nich zaglądam
Aniu, te żółte kwiatuszki są maleńkie i nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że są podobne do jeżówek. Ale masz rację, w takim dużym powiększeniu, rzeczywiście ją przypominają

To sanwitalia, która u mojej mamy sieje się w każdej szczelinie, a u nie oczywiście do samego końca rośnie jej tyle, ile posadziłam. Kiedyś sama ją siałam, ale teraz mam już tak szczelnie zapełnione parapety, szklarenkę, a nawet podłogę na balkonie, że po prostu co roku kupuję kilka sadzonek.
Tegoroczna jesień zdecydowanie lepiej wygląda na zdjęciach niż w rzeczywistości. Ciągle jest mokro i mgliście, słońcu tylko czasami uda się przebić przez grubą poduchę chmur. Ja już nawet nie wymagam, żeby było ciepło, ale przynajmniej niech nie będzie tak ponuro
Lucynko, już coraz mniej jest pięknych widoków, coraz mniej kolorowych liści. Wszystko zszarzało, zrobiło się brzydkie, no ale taka jest kolej rzeczy

Tegoroczna jesień nie dawała wielu okazji do fotografowania, przynajmniej u mnie wszystko bardzo wcześnie przymroziło i zamiast czerwonych, żółtych, pomarańczowych liści wszystko było szare i bure. Ale ciągle jeszcze coś znajduję do sfotografowania, nawet teraz będąc w Krakowie zrobiłam kilka fajnych zdjęć. Ale tutaj długo utrzymywała się całkiem przyzwoita pogoda i mogłam troszkę poszaleć.
Murarki oczywiście są już w domu

EMowi udało się jeszcze przed naszym wyjazdem na urlop zajechać na działkę i przywieźć je do domu. Zabrał jeszcze rozsypane przez synalka owoce pigwowca, bo gdyby zostały na ziemi, to w następnym roku musiałabym walczyć z siewkami. A nie jest to łatwa walka, bo od razu mają bardzo długie i mocno zakotwiczone korzenie. Dla kokonów muszę znaleźć czas jeszcze przed świętami, ale nie będzie to łatwe, oj nie

Różane owoce zawsze zostawiam na Bajazzo. Kwiaty z pierwszego kwitnienia ścinam, chyba że jakiś skryje się przed moim wzrokiem, to wtedy zostaje, a z drugiego, które nie jest już takie obfite, zostawiam. I wtedy duże, czerwone koraliki zdobią ją aż do wiosny

A te żółte kwiatuszki do sanwitalia. Jeśli tylko pamiętam, to kupuję sobie co roku kilka sadzonek, bo bardzo ją lubię. Kiedyś wysiewałam sama, ale teraz już co roku mam takie mnóstwo siewek, że już dałam sobie z nią spokój.
Na działce jak co roku większość roślin pozostawiam na zimę. Ptaki mają wtedy cały czas otwartą stołówkę, a ja nie muszę tam jeździć sama, kiedy nikogo wokół nie ma, bo trochę mi strach.
Słonko niestety zrobiło się jakieś leniwe i bardzo niechętnie pokazuje swoje oblicze i myślę że gdybym chciała policzyć słoneczne dni, to spokojnie wystarczyłoby mi palców u jednej ręki, a może nawet jeszcze kilka by mi zostało

Do czapki chyba jednak mnie nie przekonasz. Może jak przybędzie mi jeszcze kilkanaście lat, to może zmądrzeję, ale na razie na to się nie zanosi
Ewelinko, rzeczywiście dawno Cię u mnie nie było, ale to zupełnie normalne, że co jakiś czas tracimy się z oczu. Najważniejsze że potem znowu się odnajdujemy

W tym roku miałam niewiele okazji do wycieczek, bo pogoda raczej na to nie pozwalała, a jak tylko robiło się w miarę pogodnie, to mknęłam na działkę, żeby jeszcze tam zdążyć coś zrobić.
Siostra ma ogród zupełnie nie w moim stylu, bo dużo u niej traw, krzewów, wrzosów, a mało kwiatów, a ja kwiaty lubię przede wszystkim. Jednak nie mogę odmówić temu miejscu uroku. Poza tym, to jej ogród, miejsce w którym czuje się dobrze, a o to w tym wszystkim chodzi. Działkę, a nawet działki, mają również moi rodzice, tak więc wszyscy mamy wspólne tematy i możliwość wymiany.
Ślimak to zwierzątko mojego syna, ja go nawet też lubię, ale zdecydowanie wolę stworzonka pokryte futerkiem. Takie, które można pogłaskać, przytulić, które ze zrozumieniem popatrzą ci w oczy. A on ma oczy umieszczone na antenkach, każdym spoziera w inną stronę i weź mu popatrz w oczy
Iwonko, teraz nawet już w lesie zrobiło się szaro i buro. Na to, żeby było ładnie chyba trzeba poczekać, aż spadnie śnieg

Jak się wszystko schowa pod białymi czapami śniegu, to rzeczywiście znowu zrobi się pięknie. Ostatnio jednak coraz mniej tego śniegu i coraz dłużej musimy na niego czekać. Nie powiem jednak, żeby mnie to martwiło, bo za zimą nie przepadam. To jest jedna z moich najmniej ulubionych pór roku, ale skoro taki mamy klimat, to przyjmuję to z pokorą
Też nieraz mi się zdarzało, że zostawiłam otwartą narzędziownię i musiałam zawracać, czasami nawet kilka kilometrów. Co prawda jest ona niewidoczna z drogi i mam tam jedynie narzędzia, ale gdyby teraz kilka mi zginęło, to jednak mocno uderzyłoby mnie to po kieszeni. Wolę kasę wydać na coś innego, niż na dogadzanie złodziejowi.
Ciemierniki na podkrakowskiej działce oszalały

Każdy jeden zabiera się do kwitnienia
Gosiu, o zbytni optymizm jednak mnie nie osądzaj, bo to nie całkiem tak, jak się wydaje. Optymizmu we mnie tyle, ile potrzeba

Czasem mniej, czasem więcej, ale jakoś sobie radzę. Szczególną pesymistką też nie jestem, chyba zupełnie normalna ze mnie osóbka. Czasami sama się czymś zaskoczę, zaszaleję, ale na co dzień raczej nie wyróżniam się z tłumu. Z tobą też na pewno nie jest tak źle

Jak dobrze poszukasz, to odnajdziesz swój optymizm, swoje pogodne patrzenie na świat.
Jak już wspominałam, ostatni tydzień spędziliśmy w Krakowie.
W drodze do Krakowa zajechaliśmy do Chęcin, w których ostatnio byliśmy ze 25 lat temu. Wtedy były to prawdziwe ruiny zamku, który teraz odnowiony, być może wygląda lepiej ale szczerze mówiąc wolałam Chęciny te pół wieku temu

Wtedy była tam cisza i spokój i piękno natury, a teraz niestety wraz z odbudową, pojawiły się jarmarczne kramy, okropne drewniane konie, przy których można sobie zrobić zdjęcie w pełnej zbroi i muzyka, którą słychać z daleka
Cały spędzony w Krakowie czas, mieliśmy maksymalnie wypełniony różnymi zajęciami. Ściągnęły nas tam przede wszystkim sprawy rodzinne, ale mieliśmy również odrobinkę czasu na liźnięcie kultury. Byliśmy w kinie i w teatrze, a dla czystej przyjemności poszliśmy jeszcze do papugarni

Mieliśmy ogromnego farta bo zawitaliśmy tam o dość późnej porze i oprócz nas i pani oprowadzającej nikogo tam nie było. Papugi to bardzo ciekawskie stworzenia, tłumnie siadały nam na ramionach i rękach krzykliwie dopominając się o smakołyki. Oboje z mężem dostaliśmy ochronne fartuszki stylem bardziej pasujące do dzieci, ale nam również było w nich bardzo do twarzy.
Pogoda nas niestety nie rozpieszczała, przez większość czasu było zimno i bardzo mgliście, tak bardzo, że woda kapała z drzew jak po rzęsistym deszczu. Wstawaliśmy z mgłą i kładliśmy się z nią spać. W czwartek pojechaliśmy na wieś i na szczęście tam było dużo przejrzyściej niż w mieście i mogłam napatrzeć się na moje ulubione widoki z tarasu. Lepiej wygląda to latem, kiedy każdy pas mieni się innym kolorem, ale i teraz można się nim zachwycić.
Sobota była pogodna, ale za to tak przeraźliwie zimna, że po porannych porządkach na cmentarzu wróciliśmy zmarznięci do domu, zamiast pospacerować sobie wśród starych murów miasta. Za to pojechaliśmy wieczorkiem, naiwnie myśląc, że będziemy napawać się widokami. Niestety boleśnie zderzyliśmy się z rzeczywistością, bo rozpoczynał się świąteczny kiermasz i na płycie rynku, jak i w każdej odchodzącej od niego uliczce, były nieprzebrane rzesze ludzi. Z trudem udało się nam przecisnąć, żeby przynajmniej zerknąć na kramy, ale było to samo co zwykle, tak więc nie zatrzymywaliśmy się na dłużej. Krakowianie, to musi być bardzo głodny naród

Przy każdym stoisku oferującym coś do jedzenia, kłębił się tłum głodomorów. wszędzie taki sam, nieważne czy to była golonka, podłoże, czy też słodkie gofry. Całe szczęście, że wyszliśmy z domu po obiedzie, bo inaczej cały czas zmarnowalibyśmy na stanie w kolejkach. W drodze do ciocinego domu odwaliliśmy taki numer, że do teraz nie wiem jak to się nam udało

Przesiadając się z tramwaju na tramwaj, jakimś cudem wsiedliśmy w nie ten co trzeba i pojechaliśmy w zupełnie inną stronę niż powinniśmy. Zanim się zorientowaliśmy, to byliśmy po przeciwnej stronie miasta i powrót zajął nam blisko godzinę. Jak jeżdżę do Krakowa od ponad czterdziestu lat, to taka rzecz mi się nie zdarzyła
Zdjęcia z soboty nie nadają się do pokazania, bo na każdym jest morze ludzi. Wybrałam kilka wcześniejszych, ale z tego samego pobytu
A w Krakowie wiosna pełną gębą
Wyjeżdżając z Krakowa w niedzielę, też towarzyszyło nam piękne słońce. Niestety tylko do Kielc, potem zniknęło i już się nie pokazało.
Po drodze zajechaliśmy do Warszawy, zabrać z egzotycznej giełdy Filipa i Magdę, a nawet jeżyka, bo dzieciaki wykorzystały możliwość i przy jednym pobycie upiekły dwie pieczenie
Teraz muszę się zabrać za odgruzowywanie mieszkania, bo po tygodniowych rządach Filipa nie bardzo jest gdzie postawić nogę, chociaż on twierdzi, że sprzątał i nie jest tak źle. W tym miejscu powinnam wstawić jakąś skwaszoną buźkę, ale ponieważ jest dopiero ranek, to nie będę się kwasić, tylko zakasam rękawy i heja. Na szczęście trzy prania zrobiłam już wczoraj, to o tyle mam mniej na głowie
Pozdrawiam
