
Mam nadzieję, że u was lepiej niż u mnie. Niektórzy już wiedzą, ale napiszę, bo tutaj nie wspominałam - "trenowałam karate" z komarami i spadłam na działkowych schodkach. Dla ciekawskich: komar wygrał, pogryziona i tak byłam, a do tego złamany staw skokowy, jestem w ortezie i o kuli. Żyć nie umierać.
Jeszcze w tym stanie zdawałam dziś egzamin do pracy, musiałam pojechać kilka miejscowości dalej po zaświadczenie o niekaralności i powypełniać przysłowiowe "milion dokumentów". A od jutra do regularnej roboty. Ja się tylko bardzo cieszę, że mam wyrozumiałe szefostwo i nie będę musiała z tą nogą robić nic wymagającego fizycznej pracy, jak np. rozwieszanie ofert.
Dziękuję wszystkim pięknie za komentarze i miłe słowa - jestem bardzo wdzięczna.


Iga, foliak niedawno zacieniowałam bardzo prowizorycznie białą włókniną. Podarła się po pierwszym dniu

Karol

A liliowiec... nie pachnie, nie wyczułam w każdym razie. Ale to taki najzwyklejszy "żółtaczek".
No cóż... nie mam za dużo zdjęć. Przyznaję bez bicia - zwyczajnie moje rośliny mają teraz szkołę przetrwania, bo nie jestem w stanie do nich dotrzeć i nawet chociażby podlać - w ortezie jestem w stanie się w miarę poruszać, ale tylko po twardym i równym terenie, a moja działka niestety do takich nie należy. Dziś wyprosiłam rodziców, by pojechali samochodem i choć ciutkę podlali - i niestety dowiedziałam się, że wszystkie delikatniejsze rośliny (sałaty, zioła, mniejsze ogórki, kiełkująca rzodkiewka itd) po prostu uschły przez ten czas albo po prostu wyglądają, jakby już miały się nie podnieść. Nie dziwię się - są ukropy, a ja im nagle z komfortu zafundowałam piekło na ziemi.
Ostatnie zdjęcia, jakie mam, są "z dnia sprzed tragedii", czyli 12 czerwca - nowszych zostało mi podesłanych sztuk kilka i nieco gorszej jakości.
Generalnie to ostatnio pogoda jest bardzo ładna. Tylko ciągle brakuje mi deszczu. Zwłaszcza teraz, kiedy niezbyt jestem w stanie pójść i podlać jak należy.

Mała cukinka już z charakterystycznym wzorem. Już podejrzewam jest znaaacznie większa, znając jej tempo wzrostu.

Zielniczek wyglądał tak. Boję się pomyśleć, jak wygląda teraz


Kwiatuszki kolendry.

I... em, czegoś jeszcze. Chyba zapomniałam zioła.


Szałwia. Dzień później przecudnie w pełni rozkwitła.

Kapusta. Ponoć jej też się oberwało przez suszę. Mam nadzieję, że nie jakoś bardzo, bo była już bardzo ładna. Zwłaszcza jak na donicową.

Czego chcą nastolatki? Chłopaków, kosmetyków?
Nie. Chcą kwiatów na bakłażanie. A oto pierwszy kwiatuszek, jaki zaobserwowałam w życiu. Tak, nie widziałam go rozkwitniętego, ale jest pąk, to się liczy, proszę mi nie psuć szczęścia


Rukola to w ogóle durnia ze mnie robi. Co jej oberwę jeden kwiat, to ma dwadzieścia nowych. Wariatka.

Rzucik na warzywniak. A z boku czai się zachodzące słońce...

Dostałam baniaczki. Takie małe, tycie, symboliczne - tysiączki.

Załatwione po niesamowitej taniości i to z zapewnieniem, że nie miały kontaktu z żadnymi toksycznymi substancjami. Teraz jakiś systemik gromadzenia deszczówki i będę miała zapasy.

Niespodziewanie mi wyszły takie o panienki. Nie jestem pewna czy przebarwienia na liściach są naturalne czy też może nie i powinnam je czymś zasilić. To generalnie miały być dalie.

Rzut na wnętrze foliaka sprzed tygodnia... ale mogę zapewnić, że już całkowicie nieaktualny, bo pomidory wystrzeliły jak opętane i rosną, rosną i kwitną! I wiążą


Gagatek, który się zgubił i nie potrafił wyjść z tunelu. Długo się miotał, uderzał o folię i uciekał, ale w końcu łaskawie usiadł mi na podetkniętej dłoni i pozwolił wynieść się na zewnątrz. Tam momentalnie odfrunął i chyba stara się zapomnieć o tym traumatycznym zdarzeniu.

A to hit za złotych około dwudziestu! Tak jest, mili państwo - da się podpiąć nawet i 4 węże jednocześnie, a ciśnienie wciąż będzie na zadowalającym poziomie. Generalnie działa to super.

A tu kilka fotek z dzisiaj, które dostałam:




A ten zombie-zmartwychwstały mikrusek z kubeczka wygląda dziś tak i ma pierwsze pączki kwiatowe:

Zakwitły różyczki przybramkowe ;)
Dla ciekawskich. Zdjęcie kiepskiej jakości, ale jedyne, jakie dostałam.
