Jagno - bardzo dziękuję Ci za pomoc. Z angielskim u mnie krucho, mimo że cały ubiegły rok chodziłam na zajęcia z angielskiego. Do tego jednak, by czytać literaturę fachową , to mi jeszcze daleko. Ale od czego ma się dzieci! To już inne pokolenie, angielski dla nich to niemalże język urzędowy. Muszą tylko powrócić do rodzinnego domu, a nie bywać nie wiadomo gdzie

Porównałam zdjęcia z tym, co jest u mnie na ogrodzie - chyba jednak nie tak samo wyglądają moje objawy. Na grafice googla zdeformowane liście bardziej przypominają mi liście brzoskwini zaatakowanej przez kędzierzawkę. U mnie wygląda to inaczej, czerwieni faktycznie nie mam, więc jest nadzieja, że to nie wirus. Analizowałam sytuację, a dzięki temu, że tak dokładnie opisałaś mi możliwość skażenia chemicznego, zaczęłam zastanawiać się, kiedy i czym robione były opryski. Może tu jest diabeł pogrzebany? Od pewnego czasu piszę, że w tym roku od samego początku walczę z mączniakiem i plamistością, że o zamieraniu pędów nie wspomnę, bo tak jakoś mniej mnie na razie wkurza. Chore liście wyjątkowo mnie irytują. Najpierw je obrywałam ( właściwie robię to ciągle), a że niewiele moje obrywanie pomaga, w tym roku już kilkukrotnie użyłam chemii. Ostatnio M. pryskał w odstępie tygodniowym tymi preparatami

Może za dużo chemii? Może za często? Krysiu - jesteś sobie w stanie przypomnieć, czy i Ty używałaś chemii przed pojawieniem się objawów karłowacenia?
Będę czekać, zobaczymy co dalej, mam nadzieję, że pozostałe róże nie zaczną wykazywać podobnych objawów, bo jeśli tak się stanie - będę musiała szybko działać. Ale tak czy siak nie wyrzucę na śmietnik swoich róż i nie spalę ich, będą " królikiem doświadczalnym". Wywiozę je na działkę, gdzie oprócz zielska niczego nie mam i zobaczymy, co się stanie. Trzymajcie kciuki, żebym nie musiała jednak tego robić.
Aniu - First malutka, ale zdrowa! Jak ruszy w przyszłym roku, to się dopiero zachwycimy, skoro już teraz się zachwycamy!