Koniec roku szkolnego i czas przed wyjazdem starszej córki na obóz harcerski jest intensywny jak ostatnie upały... Prezenty na pożegnanie, ciasta, sałatki, sosy, haftowanie, szycie... A tu na budowie co chwilę coś wypada - ostatnio okazało się, że trzeba wymienić piony kanalizacyjne w starej części domu, więc trzeba rozpruć podłogę w piwnicy, a to oczywiście wiąże się z tym, że muszę wynieść rzeczy z pomieszczenia, które miało być magazynem na czas rozbudowy i przenieść gdzie indziej (ale gdzie, to zaiste nie wiem, bo w garażu panowie sobie zrobili bazo-magazyn). Niby się człek spodziewa, że to mu może pokomplikować życie codzienne, a poza tym, jak wiadomo, obcowanie z fachowcami prawie zawsze wiąże się z sytuacjami zawiłymi jak opowieści Szeherezady. Ale jak to bywa życie przerasta najśmielsze oczekiwania
***
Marysiu - dziękuję. Buźki tak, rumiane i wesolutkie, zanim się zetkną z czymkolwiek do jedzenia i niejedzenia również.
Aniu - dziękuję bardzo. Znam, tak jest zdecydowanie inaczej
Elwi - no nie powiem wprost, że
niemanie Aspiryny to błąd, ale do znudzenia będę powtarzać, że ta róża jest bliska ideałowi i nie wymaga żadnych zabiegów wokół siebie. U mnie ciągle jeszcze nie skończyła pierwszego kwitnienia - upały, silne opady, a ostatnio nawet wiatr taki, że urywał łby, nie robią na niej żadnego wrażenia. Stoi i kwitnie. Bujnie. Nie to co te wyfioczone angielskie rachitozy, albo taka First Lady. PS. Bardzo Ci dziękuję za przemiłe słowa. Niegodnam.
Moniko - wsadzałam ją wiosną, dostałam jako gratis do różanego zamówienia. Na razie jest malutka, ale mam nadzieję, że coś z niej będzie - nie planowałam jej wcale, jakoś mnie nie zachwyciła na zdjęciach, ale dostałam i pasowała kolorystycznie do róż, jakie do tej pory kupowałam, więc dostała swoją szansę. Zobaczymy. Też mam takie krzaki, że nie wiem, czy zostawić i poczekać jeszcze rok, czy jednak dać sobie spokój i zaprosić coś co chętnie będzie rosło.
Lemonko - dziękuję. Tak, to trzykrotka. Nawet ją lubię, gdyby jeszcze tak się nie pokładała. Zmilczę to, jak się zachowuje po najmniejszym deszczu...
***
Udało mi się coś tam pstryknąć. Pogoda mało łaskawa dla róż, bo jak nie upały, od których wszystko opada (włącznie z ciśnieniem, tym tętniczym, i tym na pracę. Jakąkolwiek), to leje tak, jakby w jeden dzień miał spaść cały opad roczny. W sobotę u nas było burzowo i wiało tak silnie, że wiele kwiatów połamało - w tym mój tak wyczekiwany biały łubin. Łubiny zasadniczo kiepsko przetrzymały te wichury, więc musiały się przywitać z sekatorem. Co poza tym? W końcu - fanfary, oklaski, owacje na stojąco - zaposiadłam kranik z wodą do podlewania. Na dodatek podłączony, więc żegnaj konewko, żegnajcie obolałe plecy i wydłużone ręce. Teraz będziemy sobie lajcikowo stać i podlewać, jak na reklamie. Nawet wąż nowiuteńki i wytrzymały na wszystko mąż mi sprawił. Choć jak znam moje szczęście, to w najbliższym czasie będzie padało...
Róże powoli kończą pierwsze kwitnienie, poza tymi które wydaje się, że kwitną nieustannie... Tego o nieustanności niestety nie mogę powiedzieć o Route 66 - dwa krzaki razem wyglądają po dwóch latach jak mikry jeden. Kwiatów niewiele, a na dodatek obżarty przez jakieś nachalne dziady. Nawet kolor nie mój (jak go kupowałam myślałam, że to ten sam odcień będzie co u Rycha vel Richelieu). Ciągle czekam.
First Lady - to kolejna nieodwzajemniona miłość. Tu absolutny rekord ilości, jak na mój mały szwedzki ogródeczek - cztery krzaki. Sic! No tu nie powiem, że nie przyrasta, bo rzeczywiście się kobiecina stara. Ale podatna na wszystko - oblazły ją mszyce, nimułki, kwieciak, mączniak - czekam na to co dalej - może samounicestwienie? Krzaki po przejściach, kwiatami się nie nacieszyłam, bo zanim zdążyły pokazać swoją urodę, jakiś pracowity robal poprzeżerał łodygi i kwiaty smętnie obwisły, więc co było robić... Z bólem serca zsekatorowałam wszystkie (a było ich trochę) kwiaty. Ocaleniec...
I tu przechodzimy do róż niekochanych, takich co to nie wzbudzały praktycznie żadnych emocji, kupione prawie na samym początku mojej szwedzkiej działalności. Róże pancerne, nie ruszane chemią, za to ruszane obficie i chaotycznie sekatorem.
Aspiryna - zaczęłam ją powoli doceniać. I nawet lubić. Pancerna. Pracowita. Przyjemna dla oka.
I kolorystyczna pomyłka. Drugi sezon zastanawiam się czy jej nie wykopać, ale siedzi w takim miejscu, że zniszczyłabym przy tym inne rośliny, więc żyje - sobie i mnie na przekór. Rośnie, kwitnie, robale się jej nie imają, mączniak jej nie straszny. Tylko ten kolor... Zbyt żwawy jak dla mnie.
Crescendo - nomen omen
I porcja takichtamów:
Cdn.
