Chciałam podzielić się moimi doświadczeniami z frezjami, które mnie w tym roku niesamowicie zaskoczyły

Są roślinki z marketu, uprawiane jak mieczyki w zeszłym roku zakwitły bardzo słabo i stworzyły garść niedużych bulw. Po lekturze artykułów w sieci powiesiłam je w listopadzie na regale koło kominka. Z końcem stycznia miały już kiełki i rwały się do rozwoju, więc wsadziłam je gęsto (bo malutkie) do doniczki licząc na 4-5 kwiatków. Po tygodniu miały 15cm liście (10-15'C chłodny parapet z przeciągiem) i zaczynały się wyciągać (a koty podgryzać) więc wstawiłam je między szyby (0-15'C) południowego okna. Od kwietnia stały w ogródku i w maju (po okresie zimna i deszczu!) wypuściły 11 pędów kwiatowych, czyli zakwitły nawet maleńkie (0,5cm) bulwki! Jestem zaskoczona i uważam to za niesamowity sukces i potwierdzenie, że frezje wymagają wygrzania odpoczywających bulw i chłodu w okresie wzrostu. Wsadziłam do odkwaszonego torfu (ziemia z worka) z piaskiem ( i superfosfatem, i kawą

), karmiłam początkowo nawozem do pelargonii, a później mocznikiem, rozpuszczonym popiołem z kominka i ostatnio gnojówką z pokrzywy. Planuję je zasuszyć po kwitnieniu i ponownie powiesić do stycznia niedaleko kominka
