"Nocna wizyta"
Przeglądając wątek Lidki przypomniała mi się pewna historia.
Wróciliśmy kiedyś z mężem w środku nocy po prawie dwutygodniowej nieobecności. Ja weszłam już do domu, a m poszedł jeszcze po coś do samochodu. Wraca lekko zaaferowany i mówi: "słyszałaś coś przechodząc obok mahonii?". "Nie, gadaliśmy sobie wtedy w najlepsze, co miałam słyszeć?" - pytam zdziwiona. "Coś tam tak słychać jakby sapanie, nie wiem czy jakiś pies wbiegł za nami czy coś. Chodź posłuchać". Wyszłam za nim na dwór, i wcale nie musiałam podchodzić do mahonii, bo już na schodach usłyszałam głośne ni to sapanie, ni to chrapanie? Aż mi ciarki przeszły po plecach. Zawsze miałam dość bujną wyobraźnię, a ta latami dokarmiana przez Cobena, Chmielewską etc. podsuwała mi takie wytłumaczenia, że najchętniej zatrzasnęłabym za sobą drzwi zamykając je na cztery spusty
Jednak mąż nie byłby sobą, gdyby nie chciał sprawdzić już, zaraz, a ja nie byłabym sobą, gdybym za nim nie poszła
Uzbrojeni w latarki i szczotki

podeszliśmy znowu do mahonii. Świecimy, szukamy - nic nie ma. Już mamy odchodzić, znowu słychać

Teraz to już na prawdę miałam ochotę wiać

. M szuka dalej... W pewnej chwili woła "chodź zobacz!" i świeci latarką pod krzakiem. Zaglądam mu przez ramię, a tam pod samym pieńkiem siedzi sobie taki oto jegomość

i posapując śpi sobie w najlepsze
W życiu bym nie powiedziała, że taki knypek może narobić tyle hałasu
