Elwi, ja teraz właściwie też wolę róże niż liliowce. Róże kwitną bowiem cały sezon, chyba nie ma innych takich wytrwałych roślin. Nieustannie pojawiają się nowe kwiaty, a każdy jest nieco inny niż pozostałe. Lubię również hortensje za ich bardzo długie kwitnienie, ale to już całkiem inna bajka.
April, ja nieustająco jestem ciekawa, jak będą Jolu u Ciebie pod sosanmi radzić różyczki. Jak będą wyglądały za dwa czy trzy lata? Panuje wszak pogląd, że "pod sosanami nic nie urośnie". Ty zdaje się go skutecznie obalisz
Dorotko, tę magię na zdjęciach to chyba zawdzięczamy dużym drzewom, przez które słoneczko przebija się delikatnie i łagodnie. Na pełnym słońcu, którego u mnie jest bardzo mało, zdjęcia wychodzą jednak dość marnie. Jeśli chcę sfotografować te słoneczne zakątki, czekam do godzin popołudniowych. Dorotko, liliowiec
Lavender Deal nie różni się wzrostem od swoich braci. Pędy kwiatowe mają około 30-40cm.
Co do wariactwa różanego łączę się z Tobą absolutnie. Mam to samo. Różyczki spędzają mi sen z powiek zarówno w sensie pozytywnym, jak i negatywnym (gdy zaczynają się na nich pojawiać wstrętne czarne plamy). No i można o nich mówić godzinami, jak o żadnej innej grupie roślin.
Majeczko, ja też dołączam do was "wariatek". A co tam! Niech gadają o nas, co chcą
Justi, z floksami odmianowymi to u mnie jest tak, że kupiłam kilka odmian wiosną i nie złapały przez cały rok mączniaka. Mogę więc powiedzieć, że go nie miały u mnie
nigdy. Nie wiem, jak będzie dalej. Mam dłużej jedną odmianę, a mianowicie
Europa, i ona też jest zdrowa. Natomiast te zwykłe floksy były całe białe od mączniaka. Fuj, po prostu. Jesienią się ich pozbyłam.
U mnie z mączniakiem to w ogóle jest dziwnie, jeśli chodzi o róże. Dąb choruje na niego co roku, natomiast nigdy żadna róża na to nie zapadła. Chorowały mi kiedyś pysznogłówki, potem zwykłe floksy, a nawet popularne nagietki. Ale róża... NIGDY. Inna sprawa to plamistość, ta to jest obecna zawsze.