Dokładnie, koniec tak wciągającego wątku jest jak przeczytana część dobrej książki...a na następne trzeba się naczekać

.
Gdy miałam kilka lat, pamiętam że mieliśmy kozy...tzn jedną na rozpłód (Mika się nazywała), co z młodymi się działo, zapewne szły na sprzedaż. Do teraz pamiętam jak to niedobre dzieci "bawiły" się z małymi wsadzając je do klatek po szynszylach (przerobione pod króliki)

.
Kury u nas miały dożywocie...było ich tak na oko 10szt (na wiosnę znowu chcemy trzymać kury

, ale tak koło 5szt na jajka, będą mieszkać pod schodami...bo kurnik spełnia rolę szopki na różne graty

). Były i również 2 indyczki...mieszkały w kotłowni, coby im ciepło było, a ja chodziłam do piwnicy dotrzymywać im towarzystwa, ucząc się ich języka...zarazem je denerwując

.
Nie zapomnę również, jak dziadek pewnej jesieni przywiózł w aucie z jego rodzimych stron Lubelszczyzny liliputki...półdzikie dziadygi (to było wtedy, gdy przywiózł również te dwie indyczki), co my się namęczyliśmy z tymi małymi diabłami, gdy próbowaliśmy je złapać, dwie ze strachu poleciały na czubki ponad 6m tui...w dodatku to było pod wieczór i prawie nic nie widziały

, jedna usiadła na rusztowanie z winogron i próbowałam się na nią zaczaić od tyłu, rzuciłam się złapałam i!...został mi w ręce jej cały ogon

a ona poleciała dalej.
Ale potem wszystko się ułożyło

, chociaż chyba długo u nas nie pobalowały.
Ok 10 lat temu mieliśmy świnki wietnamskie, dziadek kupił kotną Czarnulę, mieszkała sobie w kurniku na miejscu kozy...potem młode były sprzedawane.
Zresztą, czego to się kiedyś nie miało...króliki, kozy, kaczki, kury, indyki,świnie, a teraz tylko psy i rybki

...tęskni się do tego wszystkiego, szczególnie że człowiek w duszy "wsiowy"

, a i czytając wasze przygody nabiera się strasznej ochoty by znowu mieć np króliki

, uwielbiam królicze mięsko, a jak dawno nie jadłam

.