Święta! Święta! I po Świętach. Tak szybko zleciały. Bardzo cieszyłam się na poświąteczny wtorek.
To miał być mój całodniowy urlop na działce czyli dzień dobroci dla roślinek w nagrodę za waleczną postawę na froncie kuchennym.
Moje ogródkowe veni vidi vici skończyło się na "vidi" i ręce do góry.

Piękne słoneczko zaszło w momencie jak z radością otwierałam kłódkę. Do wieczora pocieszałam się,że to tylko przelotne opady i z nadzieją wypatrując przejaśnienia dotrwałam do godziny 19.00.
Wczoraj moja rodzinka uznała,że przez ten rok radzę sobie z aparatem równie dobrze jak z mikserem więc "nadejszła wielkopomna chwila" i zostałam obdarowana PRAWDZIWĄ LUSTRZANKĄ, którą natychmiast postanowiłam wypróbować na moich roślinkach.
Po pierwszej lekcji ,z której niewiele zapamiętałam przyszła pora na drugą lekcję o zmianie przysłony. Mniej więcej co mam zrobić żeby mieć ostrość na pierwszym planie a rozmyte tło na drugim...itp. Może na szybko chcieli ze mnie zrobić fotografika?
Wolę jednak reportaż...Na zdjęciach zdecydowanie przeważa zieleń.Zielone a cieszy

Kolorki będą później.
Deszczyk nie przeszkodził w sesji zdjęciowej:
Koty dostały nowy dzienny domek chwilowo przekształcony na jadalnię.
Dzieło mojego męża, który dzielnie wypatrywał wraz ze mną tych obiecanych przez synoptyków
promyków słoneczka.
Na tym zdjęciu rozczuliła mnie malutka rozczochrana lilijka, która wyrosła z cebulki przybyszowej.
( W lewym dolnym rogu) Dzielnie już udaje mamę. Taka sama rozcapierzona fryzurka.
