Dzięki, Beatko, za wizytę. Niestety, wieści dobrych nie mam.
Twoja Bantel's - o czym też pisałam wcześniej w tamtej części - nie przeżyła. Przypuszczam jednak, że zdecydowany wpływ na to miał pewien incydent. Przypomnę, że kiedy sobie ładnie już spały, ja niosłam w ręku - znaczy w butelce - wodę gazowaną, ale jakoś tak nieszczęśliwie się złożyło, że potknęłam się o zabawkę Synka zostawioną - a jakże - na podłodze - i jak długa wywaliłam się razem z tą wodą na sansewierie. Chlusnęło nieźle, i oberwała najbardziej "Golden hahnii" i właśnie Bantel's, bo tak stały ładnie obok siebie. Reszta też trochę tej wody dostała, ale jakoś nic im nie zaszkodziło. Te dwie natomiast zaciągnęły wodę i odeszły mimo reanimacji i prób wysuszenia. Być może i wtedy zaciągnęła wilgoć też taka ciapata "Kenia", która się ukorzeniała, bo zaczęła gnić od dołu. Żal był straszny!
Jednak muszę Ci powiedzieć, że - tak mi się wydaje - one dwie miały bardzo słaby system korzeniowy i być może dlatego ten wypadek im nie pomógł. Reszta sansewier przeżyła zimę, nie podlewana od października. W tej chwili już są po zmianie podłoża, ustawione bardziej do słońca, bardzo rozrosły się korzenie - jak przy tej zmianie mogłam zauważyć, cztery odrosty od tych barwnych już nawet poszły w dobre ręce, i już zaczynam je podlewać normalnie, na razie stopniowo, jeszcze nie tak obficie.
Sądzę, że jeśli ma zdrowe korzenie, to Twoja spokojnie odreaguje. Niech idą na słońce, stopniowo otrzymują więcej wody, powinny dać radę. Ja tamte dwie - właściwie trzy - po prostu je tą gazowaną wodą zalałam, i to te akurat najsłabsze, a Kenia w dodatku była bez korzeni. Słońca nie było, to była chyba połowa albo i później listopada, więc nie miałam jak im dać maks słońca. A z kolei maleństwa, które też wstawiłam do kupy na to zimowanie, puściły nawet odrosty, też stały nie podlewane.
Teraz tylko słońce, dobry sezon, konkretna ilość wody, nawóz - i niech rosną ku uciesze, czego serdecznie Twoim życzę!
Co do eszewerii - podchodzę podobnie. I już wyjaśniam, dlaczego.
To też tak przez głupotę wywaliłam przy przenoszeniu bardzo dużą ilość sadzonek, też już o tym pisałam, a głupich wyczynów lepiej nie powtarzać

Duża ich ilość nie przeżyła, bo pod lampami nie miałam miejsca, a odcięte kawałki się nie ukorzeniły - stąd straciłam ich wiele. Jednak warunki zimowania pozostałe zniosły bardzo dobrze. Tyle, że niektóre wyglądają smętnie, ale właśnie i dlatego zimą nie są żadnym elementem dekoracyjnym. To nie było pierwsze zimowanie eszewerii, bo kilka ich wcześniej już miałam, niemniej własnie najstarszy okaz pokazał focha i sobie padł. Najzwyczajniej, nie wiadomo dlaczego.
"Black Prince" złapał na koniec zimy wełnowca. Akurat ON!!! A właśnie on nie został za dobrze zabezpieczony środkiem, bo już było za późno na systemik i obfite podlanie. No i mam nauczkę, by jesienią roślin nie kupować, co sobie właśnie wbijam do głowy. Leczy się teraz na OIOM-ie i już nie jest taki przystojniacha.
Za jakieś dwa tygodnie będę zmieniała im podłoże na "letnie", to oczywiście fotki się pojawią.
Niemniej nie cierpię "fosiastych" roślin (ludzi też

), co to się obrażają nie wiadomo za co i o co, więc również eszewerie pozostaną te, co są i nowe nie przybędą. Nie mam - po trzech już latach - jednak wystarczającej ilości chęci do dopieszczania i latania w kółko i takiego...kochania bez wzajemności
