A żebyście wiedziały że się w lesie zgubiłam

Potrzebowałam godziny by się odnaleźć, ale warto było..... Do tego stopnia że zostałam do soboty
Na swoje usprawiedliwienie dodam że grzybów było wielkie mnóstwo i to dosłownie wszędzie. Wielki kosz napełniał się właściwie sam w jakieś 2,5-3 godziny. Powrót w sobotę wieczorem i ogromne ilości grzybów do przerobienia. Musiałam dokupić drugą suszarkę na grzyby ( przyda się też do suszenia jabłek i gruszek z działki ) bo bałam się że mi się popsują....
Sąsiadka z domku obok spacerując z dzieckiem po ośrodku przynosiła mi z każdego spaceru prawdziwka albo chociaż pogrzybka. Nawet do lasu nie trzeba było chodzić
Czegoś takiego to ja nie przeżyłam jeszcze.
Z przerażeniem słuchałam jak koleżanka planowała poobiednie wyjście do lasu jeszcze w sobotę. Byłam wykończona fizycznie dźwiganiem kosza i schylaniem się po kolejnego grzybka, a perspektywa powrotu z jeszcze obfitszym plonem do pzrerobienia przyprawiała mnie o dreszcz przerażenia.
Przedstawiam swoje plony i wiewiórkę która biegała po ośrodku podchodząc nawet pod domki ...
W jednej misce są suszone grzyby plus pełen zamrażalnik oczywiście grzybów

Mam jako pamiątkę odcisk na ręce, krórego nabawiałam się krojąc swoje plony.....
