O moje Wy słonka kochane

miód lejecie na me serce, że mnie tu odwiedzacie, chociaż Was nie rozpieszczam ciekawymi opowiastkami...no prawdę mówiąc, żadnymi opowiastkami Was nie rozpieszczam...

A przecież nawet jeśli głos mi odebrało (co na szczęście już stanowi czas przeszły), to pisać przecież mogę
Aniu, do czarnuszki czuję się jeszcze bardziej zachęcona tym
perpetum mobile...u mnie podobnie się zachowuje wilczomlecz ten jednoroczny; wysiewa się sam w różach.
Tereniu - też pozdrawiam

A co do wiatru lub też innych okoliczności przyrody, to ostatnio tak często i wiele się przemieszczam, że najmniej wiem, jaka jest pogoda u mnie...teraz na przykład mogę powiedzieć, że w Poznaniu aktualnie lekki mrozik, co dobrze służy Festiwalowi Rzeźby Lodowej
Ewa, tak też zrobiłam - odpuściłam na razie róże, zakładając, ze muszą po prostu poczekać na swoją kolej i tyle
Elu, ja też się bardzo cieszę, że remont na wsi zrobiliśmy teraz; wprawdzie do pełni szczęścia trzeba by tam jeszcze też zrobić od nowa łazienkę (bo wprawdzie da się używać, ale za piękna nie jest...), ale nie dalibyśmy już teraz rady. No i niestety nie zdążyliśmy sprzątnąć poremontowego bałaganu, więc poczeka na wiosnę...
Mireczko - moja fizyczna kondycja już ok, gorzej z psychiczną

ot - zmęczenie-gigant
Dorota - miło, że o mnie pamiętasz

Pozdrawiam!
Basiu - dzięki! No to jakoś mnie też pociesza, że nie jestem sama w tym odpuszczeniu prac ogrodowych
Majka - rzeczywiście pogoda była łaskawa i zafundowała ocieplenie

A remonty...no cóż...chyba wreszcie skończone... O czym za chwilę
Małgoś...u mnie mówienie to niestety konieczność zawodowa, więc o tyle faktycznie choroba gardła i krtani to problem...A na co dzień? Nie wiem - chyba gadam tak umiarkowanie, ani mało, ani dużo - tak sądzę przynajmniej; ale trzeba by zapytać otoczenie...
Helenko...już powoli wyłażę...jeszcze trzy dni i może odpocznę
Aniu 
myślę, ze przynajmniej czasami M faktycznie woli, jak zamilknę
Romciu - dzięki!
Ale, ale - są wieści na froncie różanym! Otóż M wczoraj i dzisiaj dzielnie kopczykował; twierdzi, że nawet pousuwał opadłe liście spod krzaczków! A ponieważ nie ma mnie tam, więc wolę wierzyć na słowo. No a jakbym bardzo chciała się zrealizować, to trochę jeszcze zostało

tak "z jedna czwarta" - no cóż, mój pierwszy wolny termin to czwartek, ale podobno mrozów jeszcze nie będzie.
Kolejne wieści pochodzą z frontu łazienkowego. Otóż - nie poszło tak łatwo i doprawdy nie wiem, czy już ogłosić finisz, czy może też lepiej nie zapeszać...
W skrócie było tak: panowie zrobili całość dość szybko, bo w 3 dni, ale kiedy spróbowaliśmy się oddać ablucjom okazało się, że....spod prysznica cieknie, i to solidnie...Panowie zostali ponownie zawezwani - minęły ze dwa dni, bo nas nie było - i wtedy dość szybko usterkę usunęli (nie potrafię powiedzieć, o co chodziło), przy okazji zmieniając - zresztą na życzenie M-a jakiś wężyk od piecyka gazowego, bo gaz się jakoś słabo zapalał. Po ich wyjściu okazało się, że gaz nie zapala się już wcale i tak minęły kolejne dwa dni, zanim dzisiaj mógł się pojawić specjalista od piecyków, który zrobił porządek z wężykiem, założonym - jak się okazało - odwrotnie! cokolwiek to oznacza
