Postanowiłam się pochwalić czynem społecznym. Otóż na osiedlu, gdzie mieszkam, stoi popiersie upamiętniające założyciela i patrona tegoż osiedla. Popiersie na postumencie ustawiono na maleńkim skwerku a wokół zasadzono kilka karłowatych świerczków i 3-4 krzaczki hortensji. Po kilku latach świerki padły,chyba od soli drogowej, hortensje ledwo dychały a pomiędzy górowały chwasty. Po jednym z remontów u nas w domu zgromadziliśmy z W. patologiczną wręcz górę makulatury, głównie starych czasopism i gazet. Po spieniężeniu tego w skupie powstrzymaliśmy się od postąpienia zgodnie z przyjętym powszechnie obyczajem, czyli przepicia całości

. Postanowiliśmy zakupić kilka-kilkanaście sadzonek i upiększyć skwer.
Zgodę musiał wydać burmistrz, jako władający terenem i ją wydał a w drodze łaski wydał także dekret, że firma zajmująca się zielenią ma posprzątać teren a potem już my możemy ruszyć do ataku.
Wybraliśmy klika pęcherznic, tawuł, berberysów i pięciorniki, liliowce i kilka traw ozdobnych. Poza tym byliny niewymagające jakiejś super opieki.
Posadziliśmy któregoś dnia i wyszło całkiem fajnie, zwłaszcza, że hortensje z poprzedniego nasadzenia jakoś dawały oznaki życia, więc je zostawiliśmy.
Trawy ktoś rąbnął w pierwszej kolejności, pięciorniki poszły w drugiej. Na szczęście nie wszystkie. Reszta została i pomimo naszych obaw, że spotka ją smutny los poprzedników, całkiem ładnie się rozrosła. Tfu, tfu...
I teraz wygląda to tak:
