Aha, no to identyfikacja jednego z drzew które mnie otaczają już mam z głowy

, dzięki, pod koniec lata nazbieram i nasuszę owoców głogu ... a na co one mi, to jeszcze nie wiem

, muszę poczytać.
Odzyskałam aparat

ale dzisiaj znowu pada i nici z nowych fotek

jak i z prac ogrodowych. Ale opowiem Wam o swoich przygodach pod czas zwiedzania "wielkiego miasta". Otóż, udałam się, a jakby inaczej

do biedronki, i co ja widzę?! Ser kozi na podpuszczce! Cena powaliła mnie z nóg, 40 zł. z kg.
No to, w ramach badania rynku i konkurencji, postanowiłam zakupić jedno opakowanie. Opakowania były w dwóch kolorach, różowe i zielone, domyślałam się że chodzi o tłustość sera ale na opakowaniu nie było żadnego info na ten temat a przynajmniej nie w języku polskim ... a ja, jako wredny i upier#$%^&* konsument, chciałam wiedzieć

Obok mnie stał pan, który przyglądał się serom krowim i usiłował przeczytać coś z opakowań. No to ja, pokazując na swoje opakowanie kulturalnie zapytałam, czy nie zna Pan angielskiego, jakież było moje zdziwienie, kiedy ten pan zaczął głośno i wyraźnie robić mi wykład na temat serów ... z tym że w języku WŁOSKIM czy CHISZPAŃSKIM

, bo mi te języki się mylą. Ponieważ od początku udawałam osobę kulturalną

, musiałam trzymać fason i wysłuchać do końca jego oratorium, od czasu do czasu robiąc uniki głową, żeby nie dostać po łbie jego machającymi rękami. Kiedy w końcu zamilkł, to zapytałam: A inglisz Pan, kapito??

Spojrzał na mnie, tymi swoimi wielkimi, włosko-hiszpańskimi oczyma i powiedział: Inglisz non kapito. I coś jeszcze w rodzaju: kofi, drińk, kafe ... że niby ja i on

, pomyślałam, szkoda że nie znam włoskiego-hiszpańskiego, bo by mu powiedziała, że nie mogę bo kozy czekają
Ale co tam amant włosko-hiszpański, najważniejsze że badania konsumenckie wyszły dobre, ponieważ po spróbowaniu z koleżankami i ich rodzinami sera koziego, biedronkowego, jednomyślnie stwierdziliśmy, iż jest w nim więcej soli jak mleka a nastoletnia córka koleżanki, która mój ser wcina kilogramami, po spróbowaniu bedronkowego, wypluła gestem M. Gessler

twierdząc, że śmierdzi kozłem

, faktycznie, zalatywało capkiem

Jestem usatysfakcjonowana z naszych "produktów żywnościowych rolnych"

bo tak, własnie, mamy napisane w dokumentach, potwierdzających posiadanie stada koziego i przydzielenie nam numeru rolniczego ... czy jakoś tam
Koleuski z lobelką, własnoręcznie wyhodowane z nasionek, rosną przy wejściu do kościoła
Xena udaje że pilnuje gospodarstwa.
Wczoraj na grillu przy kościele.
Iwonka, cudne te twoje krowy!! A jakie zadbane! Ja też nie mam jogurtownicy, robie tak jak w przepisie podpowiadają, czyli wstawiam słoiki do dużego garnka z gorącą wodą, zamykam pokrywą i wystawiam na słońce a jak nie ma słońca to do piekarnika, bo tam wolniej stygnie