Nie
Iwonko, nie zdają sobie sprawy z zagrożenia. Nigdy nie trzymałabym kotów w naszym
obejściu z własnej woli ze względu właśnie na to zagrożenie. Koty w naszym życiu to cała historia.
Kiedyś ktoś podrzucił na maleństwo. Czarna kotka, prześliczna. Nazwaliśmy ją Norka. Za kilka dni
znów na podwórzu pojawiło się kolejne maleństwo: czarno-biała dziewczynka. Ze względów praktycznych
nazwałam ją Dorka. Kiedy wołałam NORKA!!! - biegły obie, a mój Synuś, młody wówczas kawaler, nawet
podpisał ich podwójną miseczkę: z jednej Norka, z drugiej strony Dorka.
Kiedyś Norka okociła się, miała jedno kocię. Zaraz za nią okociła się Dorka. Miała troje kociąt.
Ale okazało się, że Dorka była wówczas bardzo chora; Norka przyniosła do swojego kącika kocięta i je wykarmiła:
Dorka w tym czasie straciła pokarm. To był bardzo ciężki okres dla mojej rodziny: mąż stracił pracę,
ja byłam na zasiłku dla bezrobotnych. Nie stać nas było na sterylizację, co pociągnęło za sobą lawinę; w pewnym momencie mieliśmy 24 kociaki! Ratunkiem okazał się znajomy, będący kierownikiem fermy kur w Witkowie. Podrośnięte koty wraz z matką znalazły nowe miejsce: koty miały zadanie łowić myszy, kradnące karmę kurom. A na fermie pracowała inna znajoma
która miała m.in. gotować kotom jedzenie. Wszystko się pięknie układało. W międzyczasie ja znalazłam tymczasowe, wolontariackie zajęcie w nowo powstałym schronisku dla zwierząt w naszym mieście (początki lat 90-tych) i zaprzyjaźniłam się z panią prowadzącą ten przytułek. Dzięki mojej społecznej pracy mogłam wysterylizować moje dziewczyny, ale przylepiono mi etykietę "kociary" i co jakiś czas na terenie naszej posesji pojawiały się nowe maleństwa. Kilka podrostków niestety swawoliło często na torach, ku mojemu wielkiemu przerażeniu. Musiałabym je trzymać w zamknięciu
Kiedyś mąż wpada do mieszkanie i krzyczy: leć na dół. Norka leży pod oknem sąsiada. Oszczędzę Ci opisu: biedna okaleczona, doczołgała się do domu. Uśpiliśmy naszą ukochaną i wtedy przysięgłam sobie: nigdy więcej kotów w domu. Nigdy więcej
przeżywania takich dramatów! Została u nas Dorka. Żyła 19 lat! Największy dramat przeżyłam, kiedy zorientowałam się, że jej nie ma! po prostu zniknęła. Szukaliśmy jej wszędzie! 10 lat temu mój dorosły już Synuś przytachał maleńką kotkę z dzikich mieszkających na terenie miejscowego szpitala. Była tak chora, zaropiała, że zupełnie zobojętniała. Dałam je uderzeniową dawkę antybiotyku i leczyłam przez tydzień. Miała wrócić na teren szpitala do rodzinki, ale... została zaadoptowana. Nazwaliśmy ją Niusia. Dwa lata temu zginęła na torach w akcie miłosnym ze swym kochankiem. Oboje pochowaliśmy w przysypywanym akurat dole po wykopywanym kolcowoju. To są okropne przeżycia, nikomu nie życzę. Ale nie jestem w stanie przejśc obojętnie obok potrzebującego stworzenia, a potem przeżywam dramaty. Co wybrać? Obojętność i wyrzuty sumienia czy współczucie i zgodę na potencjalny dramat? Okropnie to zabrzmiało ale i okropne sytuacje.