Nigdy nie miałam w ogródku kretów, za to plagę nornic i karczowników. Notorycznie podżerały co się dało. Jednego roku straciłam ok 30 cebulek hiacyntów, innego te łotry skonsumowały korzenie orzecha. Wypróbowałam wszystkie sposoby jakie mi podsuwano : swiece, wodę w nory, smierdzące materiały, ludzkie włosy, nawet lizol - i nic. Czasem koty złowiły jakąś nornicę, ale one rozmnażają się w zawrotnym tempie, więc to nie miało żadnego wpływu na stan mojego ogrodu. Aż w ubiegłym roku, ku swojemu ogromnemu zdumieniu, stwierdziłam, ze paskudy chyba się wyniosły! Jeszcze nie dowierzałam swojemu szczęściu, więc cały rok prowadziłam obserwacje, ale nie pojawiły się znajome kopce ani dziury w ziemi.
Zadna roslina nie ucierpiała. Nie wiem na pewno, co je przegnało, ale znajduję tylko jedno wytłumaczenie: w ubiegłym roku sąsiad sprawił sobie wyjątkowo hałaśliwą kosiarkę, której używał bardzo często tuż przy ogrodzeniu mojego ogródka. Kosił regularnie co kilka dni (jak nie kosiarki, to używał równie hałaśliwej wykaszarki) przez cały sezon. Widocznie ustawiczny hałas i drgania ziemi wypłoszyły wreszcie moich nieproszonych lokatorów. Moze więc trzeba kupić głosną kosiarkę?
