Bejko, no ja właśnie miałam chwilową, mam nadzieję zapaść psychiczną, bo mnie to wszystko zaczęło przerastać

W sumie najbardziej dobija mnei uwiązanie do dzieci i niemożność wyrwania się poza błędne koło: kupa-cyc-zrobić obiad-kupa-cyc-mamo pobaw się ze mną-czy weźmie pani 100 stron na jutro: czyli praca+dom+dzieci i zero czasu na cieszenie się, że mam ogrod, duży dom etc. Małżonek słabo to rozumie, ale on cały dzień w remoncie siedzi, wieczorem wraca stęskniony dzieci i się dziwuje, że ja wkurzona chodzę

ale jak sam z nimi posiedzi, gdy ja pracuję i okazuje się, że przez 5 godzin nie był nawet w stanie do WC wyjść, to z kolei on chodzi wkurzony i nadęty

Powoli to z sobą samą przerabiam, może trochę łatwiej bedzie, jak starsza do przedszkola pójdzie...a może nie
Masko, postaram się zaglądac...bardzo mi forum brakuje, ale też z drugiej strony, czytanie nieco mnie frustruje, bo wszyscy pokazują ogrody w rozkwicie, relacjonują pracowite dni, a mnie jak się o 6 rano, zanim dzieci wstaną uda na godzinkę wyrwać poplewić, to jest święto
Odnośnie do Sary, to gips zdjęli tydzień temu i mi dziecko odczarowali

dopiero po tym zaczęła się komunikować ze światem: wcześniej tylko cały dzień plakała lub spała

A w chwilę po uwolnieniu nóżek zaczęła się uśmiechać i gaworzyć i mi kamień z serca spadł. Teraz czekamy na specjalną szynę na nóżki, bedzie ją wiele miesiecy nosić, ale to tylko stópki są uwięzione, więc mam nadzieję, że lepiej to zniesie. No i najważniejsze, męka gipsowa się opłacila, bo wygląda na to, ze unikniemy operacji
