Powoli zaczynam pisać o moich wrażeniach z degustacji dyń. Na razie dynie testujemy jedząc je na surowo, gotowane na parze, potem pieczone z curry i niektóre jako pokrojone warzywo w zupie. Potem będziemy smakować je w innych potrawach. Bywało, że dynia, która smakowała nam ugotowana na parze nie sprawdziła się w pieczeniu, lub była bardzo smaczna upieczona, ale słabsza ugotowana albo najlepsza była na surowo. W sumie do każdej dyni trzeba dobrać sobie samemu sposób jej spożycia, który będzie najbardziej nam odpowiadał.
Zacznę od Burgess Buttercup. Podchodziłam do niej tak sobie, sądziłam, że to taka średnia dynia, a bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. Bardzo mi smakowała, bo najbardziej lubię dynie o bogatymi smaku i ciekawym aromacie, a ta właśnie taka jest. Nie lubię dyń nijakich, a ta ma swój zdecydowany charakter. Pokrojona w kawałki sprawdza się badzo dobrze w zupie, ma wyraźny smak. Jest słodka, ale mi smakowała pieczona z curry. Jest też bardzo plenna, z dwóch krzaków mamy sporo owoców. Na pewno wejdzie do naszego stałego kanony dyń, które siejemy co roku.
Drugą taką odmianą, która na pewno u nas zostanie jest Triamble. Bardzo plenna. Wybraliśmy ją do posadzenia, bo szukałam odmiany, która może długo leżeć. Triamble do takich należy. Ma bardzo grubą i twardą skórę, która chroni miąższ, dzięki niej owoc może leżeć podobno do dwóch lat. Jak nie zjemy wszystkich owoców z tej odmiany, to sprawdzę

. Miąsz jest suchy, zwarty, dobrej jakości. Bardzo smakowała mi pokrojona w kawałki w zupie (zamiast marchewki). Podobnie jak Butternut nieco później zawiązuje owoce, ale jak pisałam, jest ich dużo.
Trudno jest opisać smak, bo podaje się swoje wrażenia. Wszystkie dynie testujemy z mężem i bywa, że nasze opinie nie pokrywają się. Czasem jakiś gatunek mi smakuje, mężowi nie - lub jest odwrotnie. W sumie jedyną dynią, które mi zdecydowanie nie odpowiada jest Meruhen (ale dla męża była smaczna).