Sylwio,mianuję Cię swoją najlepszą koleżanką.
Oczywiście fotki już daję,to był wpis z serii "Henryk kokietuje".
Na początek kolejne już kwitnięcie ludisii.Tym razem na trzech pędach:

okno kuchenne wschodnie,podlewanie raz na tydzień,kwitnie dwa razy w roku,już dwa razy odmładzana.Widoczne liście nie jej,oczywiście.
Teraz również drugie w tym roku kwiaty na bordowym.
Słońce "w plecy":
i słońce "w twarz":
No i coś co
Lucynka pewnie nie zobaczyłaby w nocy.
Kolejne podejście mojego kapryśnika:
i jeszcze:
Pamiętacie?,to ten,który b.chętnie wypuszczał pędy,ale b.niechętnie pokazywał swoją twarz.
Przeanalizowałem Wasze rady i podpowiedzi i kolejny raz zmienił stanowisko.Tym razem powędrował na płd.okno,w słońce.Wykombinowałem sobie również,że te ogromne ilości powietrznych korzeni które ma,to przecież nie od parady ale po coś.No i dałem go na mokry keramzyt i wszystkie korzenie,które tylko mi się udało,również ulokowałem na keramzycie.Dodatkowo,codziennie wszystkie je pryskałem.Na dzień dzisiejszy efekt taki,że bezproblemowo otworzył pierwszy pąk i już,już otworzy drugi.
Pozostałe,jak widać,też trzymają się dzielnie.Jest więc nadzieja.
Ale...
kciuki!!
No i co?!,czyż nie jest śliczny?!
