Mam godzinę wolniejszego czasu, na nic mi to nie wystarczy, więc naszła mnie taka
refleksja: (moje) doświadczenie życiowe dowodzi, że plany są niezbędne acz niewykonalne
w przeważającej "połowie"
Skąd ten wniosek? Już wyjaśniam. Wczoraj zaplanowałam dokończyć toaletę kompostującą,
którą zaczęłam w sobotę. Wiem, wiem, mam hyzia (czy to się pisze przez samo "h"?
Tak mi poprawiał system) na tym punkcie, ale zależy mi na ekologii i jak najmniejszym
dokopywaniu środowisku. A toaleta z separatorem uryny nie cuchnie i natychmiast po
załatwieniu potrzeby posypywana jest ziemią lub trocinami.
Niektórzy uważają mnie za sfiksowaną na tym punkcie, ale ja już dawno wyrosłam z
patrzenia na opinie innych, mniej świadomych w tym temacie. Dyskutuję z tymi, którzy
mają rzeczywiste argumenty, nie wytykanie palcem
Oto etapy jej wykonania:
Wiaderko po farbie malarskiej i butla po wodzie (może być i dwu litrowa)
Wycięłam z pomocnikiem fotografem

dno wiaderka i dopasowałam do butelki
Oba główne elementy kibelka skleiłam pistoletem
Do szyjki butelki zostanie dołączony wężyk odprowadzający urynę, którą rozcieńczając 1:8 podlewa
się roślinki dostarczając przede wszystkim fosfor potas i azot (należy pamiętać, że azot szybko się
ulatnia, należy więc robić to na bieżąco najwyżej co dwa dni opróżniając pojemnik z moczem.
Teraz muszę zmontować szkielet wygódki

tak, by pod wiaderkiem móc umieścić sporej wielkości
pojemnik na ekstrementa

Trzeba też wygódkę zaopatrzyć w wiaderko z trocinami bądź ziemią,
szufelkę do posypywania wydalonego przyszłego nawozu i będzie gotowe. Niby takie proste, a ja od
dwóch miesięcy nie mogę znaleźć czasu na wykonanie tego. Co zdążyłam, pokazałam wcześniej.
W poniedziałek miałam wziąć się za pozostałe prace, tylko trzeba było odwalić ostatnią wizytę u
stomatologa z najmłodszą, Marysieńką. To była wizyta, której celem było dokończenie lakowania
ząbków i sprawa załatwiona.
Ta chwileczka to mgnienie oka, po południu miałam być wolna, a skończyłam z dzieckiem na zakaźnym
w Szczecinie

Koleżanka stomatolożka pyta: ty widziałaś te plamy na jej nóżkach?
Jakie plamy? - pytam. Pokazała mi powyżej kolanka pierścień o promieniu ok. 6 cm. -Wyglądają jak
objawy po ugryzieniu kleszcza. Matko!!! tak mnie przeraziła, że zaraz pojechałam do rodzinnego, który
już kończył przyjmowanie, ale kiedy zobaczył te rumienie, natychmiast wystawił skierowanie. Kiedy
pomyślałam, że Szczecin to jeden plac budowy i rozkopanych ulic, dotarło do mnie, jaka wyprawa
mnie czeka. Ale nie było tak źle: pojechałam Wojska Polskiego do samiuśkiego końca i objechałam
Arkonkę, a tam już prościusieńko (rozkopaną Arkońską) do celu. Na miejscu badania, konsultacje
lekarski kilku specjalizacji niczego nie potwierdziły ni wykluczyły: mam przyjechać we środę, kiedy
będą specjaliści o większym doświadczeniu. Dostałyśmy antybiotyk i lek przeciwuczuleniowy,
a Marysieńkę dodatkowo wyposażono na drogę na pocieszenie:
Zaproponowano mi, by zostawić dziecko w szpitalu na obserwacji! Nie zgodziłam się, bo widziałam,
jak to dziecko przeżywało rozstanie ze swoją opiekunką cztery lata temu. Mnie odpychała przez
kolejne dwa miesiące! Nie wyobrażam sobie pozostawienia jej gdziekolwiek powyżej czterech pięciu
godzin, i to u najbliższych: babci, cioć czy u przyjaciół, którym ufa i zna dobrze.
Przeraża mnie zapowiedź lekarki, że jeśli we środę nadal nie będą mogli postawić konkretnej diagnozy,
Marysieńka będzie musiała zostać!!! Nie mogę z nią zostać na oddziale, bo mam dwójkę starszych
dzieci, z którymi nie mam co zrobić. One chętnie by zostały u moich bliskich i znajomych, ale oni nie
mają takich możliwości. Jedyne, co pozostałoby, to jeżdżenie do niej na godzinę, dwie i powroty
do domu. Mam nadzieję, że wszystko ułoży się pomyślnie.
I jak tu cokolwiek planować?