Witaj Isiaczku!
Do różomaniaczki się przyznaję, do specjalistki nie!
W tutejszym klimacie nie zabezpieczam róż na zimę. Przed zimą robię jedynie tzw. cięcie oczyszczające: obcinam martwe gałązki, przekwitłe kwiaty, skracam nieco pozostałe gałęzie (mniejszy opór w przypadku wiatru), zbieram opadłe liście u stop, w miarę potrzeby usuwam chwasty. Chorowite "dezynfekuję" ekologicznie (lub prawie!

) i to wszystko. Zawsze nawoziłam dopiero na wiosnę, po cięciu. Do tej pory używałam, oprocz nawozu w granulkach, ekologicznego gotowego nawozu kupowanego w kilkudziesięciolitrowych workach:
"Or brun uniwersalny". W składzie podawano koński obornik i algi. (Przypuszczam że dobrze przekompostowane, bo wyglądem przypominało czarniutką ziemię). Stosowałam ten produkt na wiosnę, dla róż Austina i historycznych, równocześnie z nawozem chemicznym. W tym roku poradzono mi,
oprócz wiosennego nawożenia, podsypać w styczniu- lutym "wyspecjalizowaną" wersją tego nawozu w workach, nowością z 2007 roku,
"Or Brun dla róż i roślin kwitnących". Nigdy jeszcze nie widziałam tego na własne oczy więc nawet nie znam składu.
No to już wszystko wiesz!
Ja sama dopiero się uczę. Czytam, zaglądam, pytam, słucham... ale NIGDY nic nie robię ślepo tak jak mi zalecają! Zbieram dane, analizuję i ... robię tak jak mi się wydaje słuszne!
Buziaczki!
