Wiosną na niedawne śmietnisko bujnie rzuciło się ziele. I rosło potężne bez żadnego wsparcia.
Na początku hamaki bujały się nad pokrzywami- nad ziemią było w miarę bezpiecznie, potem nawet hamaki pochłonął zielony busz...

zaczęła się walka z naturą powstały hałdy zielska ale znowu ziemia została odkryta na nowo
dzięki koleżankom zapalonym ogrodniczkom Gosi i Żanecie, które zwoziły mi sadzonki ze swoich ogródków zaczęły pojawiać się rabatki
i właśnie chyba wtedy zaraziłam się i zachorowałam na nieuleczalną dotąd chorobę. Zaczęło się niewinnie tu jedna rabatka, tam druga..
w miarę upływu czasu zaczęły pojawiać się objawy i powoli, po trochu pojawiło się uzależnienie. Ciężka choroba wyniszczająca głównie kieszeń. Ale ogród się rozwijał

znikały gruzy i chwasty i było coraz milej patrzeć jak wszystko rośnie

cieszyła każda roślinka i każda ma pamiątkowe zdjęcie

a mi tak już zostało, że nie potrafię się powstrzymać przed kupnem nowych ślicznych roślinek i chodzić koło nich aż urosną i będą pięknieć. Potem jak każdy nałóg obiecuję i się zarzekam, że to już ostatnie i nigdy więcej a przynajmniej przez pół roku. I co ? I nie wychodzi... Jak coś ładnego zobaczę, to znowu się zaczyna... I tak trwam w tym nałogu niszczącym moją kieszeń ale za to dającym tyle radości moim oczom

i tyle szczęścia mojej duszy

że jest to najpiękniejszy nałóg jaki znam
Cieszę się, że odkryłam to miejsce, gdzie więcej ludzi ma tą ciężką chorobę i będę mogła podzielić się miłością do kwiatów
