Zeby nie wygladalo tak różowo, to powiem Wam od razu, jak jest... Nie jest dobrze.
Opowiem Wam historię bez wdawania sie w szczegóły.
Ponad dziesięc lat temu(no, więcej, ale mniejsza o to, mialo byc bez wdawania się) kupiliśmy z małżonkiem starą wiejską chałupę do generalnego remontu, tzw. poniemiecką, która od czasów Niemców nie widziała żadnego remontu. Dom jest duży, okolo dwustuletni, odnawiany gdzieś między 100 a 70 lat temu. Działka ma 1,34 ha, wokół domu stare drzewa, kilka starych drzew owocowych i poza tym ugór. Zaczęłam ciężką harówkę przy zakładaniu podstaw ogrodu, myślę, że jak na samotną ogrodniczkę (samotną, bo Małż nie ma czasu i także ochoty na ogrodniczenie) to udalo mi sie sporo zdziałać. Niestety tu, jak to w dobrej opowieści sensacyjnej, zaczynają sie kłopoty. Zachorowałam, ciężko, paskudnie i do tego lekarze nie wiedzieli na co. Przez dziesięć lat balansowałam na granicy, czasem granicy śmierci, czasem niepełnosprawności, a czasem na granicy ochoty, żeby z tego wszystkiego po prostu oszaleć. Oczywiście w tej sytuacji nie odbył się żaden remont domu i zakładanie ogrodu wyglądało conajmniej żałośnie, choć w chwilach lepszego samopoczucia robiłam co mogłam, żeby nie zginęło to, co wcześniej posadziłam i starałam się sadzić przynajmniej jakieś drzewka i krzewy, czasem udało mi sie obsiać i obsadzic maleńki warzywnik (na większy nie miałam sił). Po dziesięciu latach chorowania wreszcie , niemal cudem, uzyskałam diagnozę. Umówmy się, że lepiej późno niż wcale

Jak myślicie, co mam od 10-ciu lat?? Co może mieć ogrodnik z zamiłowania i zapalony wędrowiec? Tak, boreliozę i do tego parę koinfekcji (bo ta zaraza nie lubi działać w pojedynkę)!!
Po co o tym opowiadam? A żeby po pierwsze było jasne, dlaczego od dziesięciu lat nie zrobiliśmy nic z domem i ogrodem, żeby nikt mnie tu nie podejrzewał, że np. przepijam pensję albo biorę jakieś dragi

No i żeby też zwyczajnie uczulić innych ogrodników na podobne zdarzenia w ich życiu, mam na myśli ukąszenie kleszcza i jakieś niby niejasne problemy zdrowotne. Chociaż te problemy są niejasne tylko dla części lekarzy, np. dla lekarzy ILADS są zupełnie jasne, jak sie okazało. Szkoda, że dopiero niedawno miałam szansę się o tym dowiedzieć.
Powiało grozą

Nie, nie, nie trza sie lękać. Jestem juz w trakcie leczenia, które przy tak zaawansowanej chorobie może niestety potrwać bardzo, bardzo długo - dwa, trzy lata. Jeśli to kogoś dziwi, to może sobie poczytać o tym choróbsku na Forum Chorych na Boreliozę. Noi nie dajcie sie zwieźć opiniami niektórych lekarzy, którzy twierdzą, że nie istnieje cos takiego jak przewlekła borelioza, a ci którzy ją "rzekomo" mają to po prostu symulanci! Tak, tak, "mądrości ludowe są silne w narodzie"

U mnie dzięki intensywnemu leczeniu już jest minimalna poprawa, a więc widać światełko w tunelu.
...I właśnie dlatego zapewne dopadł mnie taki przypływ optyminzmu i założyłam ten wątek
No, to było tak dla jasności w niejasnościach, a teraz zapodamy jakies obrazki robione dośc bez sensu
W tych moich zdjęciach nie żadnego "klucza", żadnej logiki, po prostu pstrykałam, głównie komórką, kiedy miałam na to ochotę. Jakośc jest wiadomo, czasem znośna, czasem wszystko zamazane.
Dla jakiegoś pozoru porządku

najpierw wkleję moją okolicę, czyli osadzamy wątek w miejscu i czasie.

Izery.
