wanda7, Wando,

wielkie dzięki. Cała przyjemność po mojej stronie, choć trudu sporo.
Mam niekłamaną przyjemność zaprosić wszystkich do
Parku Narodowego Gunung Mulu. Park znajduje się w dżungli, w malezyjskiej części Borneo, w prowincji Sarawak i wpisany jest na Listę Światowego Dziedzictwa
UNESCO. Park Narodowy Mulu jest światowym fenomenem przyrodniczym i jednym z największych bogactw środowiska naturalnego. Stanowią go pierwotne, równikowe lasy deszczowe, posiada unikatową florę i faunę, największe jaskinie na świecie i najdłuższy na świecie Canopy Sky Walk.
Ciekawe jest to, że jedyną drogą jaką można dostać się do parku jest droga powietrzna. Istnieje jeszcze droga wodna, ale raczej poza porą suchą. Nasza grupa była zdana na samolot i słusznie. Dotarcie z Miri do Parku drogą wodną (płytka rzeczka), 100 km., trwałaby 12 godzin i byłaby znacznie droższa od biletu na samolot. Miri to drugie co do wielkości miasto w prowincji Sarawak z populacją 360 tys. mieszkańców i doskonałym punktem wypadowym do ciekawych miejsc na Borneo.
Wczesnym popołudniem docieramy do Miri. Miasto ma super lotnisko. Niejedno duże miasto w Polsce mogłoby pozazdrościć.
Część grupy jest stale głodna. Idziemy do lotniskowej restauracji - w końcu nie wiadomo co nas spotka w Mulu. Każda potrawa w Malezji to inne doznania smakowe, każda następna wypala pozostałą jeszcze część podniebienia i przewodu pokarmowego.
Lecimy samolotem turbośmigłowym, tylko takie obsługują linie wewnętrzne na Borneo. Choć sam terminal jest okazały to po płycie lotniska łazi się piechotą.
Wnętrze samolotu standardowe, jest czysto i schludnie.
Po starcie przyglądam się plantacjom palmy olejowej. Tu, jeszcze nie tak dawno, rosły dziewicze lasy równikowe. Zostały bezmyślnie wykarczowane pod plantacje. Podobnie jest w Amazonii. Największymi producentami oleju palmowego są Indonezja i Malezja. Indonezja permanentnie karczuje i wypala lasy równikowe, Malezja już się opanowała.
Podziwiam dżunglę z samolotu, jest piękna.
Royal Mulu Resort. Jak się potem okazało, część grupy wynajęła sobie pokoje w tym hotelu - w samym środku dżungli.
Lądujemy w Mulu. Tak małego lotniska jeszcze nie widziałem. Samolot parkuje przy samym terminalu. Cały lot zajął nam 20 min. Czy ktoś leciał krócej? W czasie lotu poczęstowano nas mleczkiem sojowym w kartoniku. Chyba mi nie smakowało.
To ja. Zapraszam do
Parku Narodowego Gunung Mulu
Do miejsca zakwaterowania mamy kilometr, walimy więc z plecakami na piechotę. Pogoda daje się we znaki. Nikt nie narzeka tylko ja trochę zrzędzę. Nienawidzę takiej pogody.
Idziemy skrajem dżungli.
Po zakwaterowaniu maszerujemy do lasu. Zwiedziliśmy już dwa parki narodowe, więc dżungla nas nie zaskakuje, ale i tak jest pięknie.
Wiadomo, noc na równiku zapada szybko. Idziemy na piwo i spać. Jutro płyniemy łodziami zwiedzać największe jaskinie na świecie.
Świt w dżungli jest piękny. Temperatura o poranku nieco niższa niż wieczorem. Jest czym oddychać.
Wchodzimy bezpośrednio do Parku. Droga prowadzi przez wiszący na linach most.
Zaskakuje ciekawa tablica informacyjna.
Jak już wspominałem, planem dnia jest zwiedzanie największych i najwspanialszych jaskiń na świecie. Popłyniemy tam specjalnymi łodziami. Łodzie są tak skonstruowane by miały jak największą wyporność przy jak najniższym zanurzeniu. Rzeka jest tak płytka, że często szorujemy dnem o kamienie.
Po drodze podziwiamy piękne przełomy.
Dopływamy do wioski w środku dżungli. W planie jest zwiedzanie osady. Nie jest to dzikie plemię, jak w Amazonii, a całkiem ucywilizowane.
Łodzie mieszkańców wioski.
Zabudowania typowe dla Borneo. No i ta antena satelitarna.
Każda osada na świecie, położona przy szlaku turystycznym, musi mieć coś więcej do zaoferowania - jak chociażby wyroby własnego rękodzieła. Ta oczywiście też miała, wzbogacone dodatkowo o produkty chińskie.
to be continued