Iwonko, naturalnymi środkami faszeruję się na okrągło, może za wyjątkiem czosnku, bo jednak idąc do pracy, nie mogę innych narażać na jego zapach. Mam przewlekły problem z krtanią, dlatego skutki każdej infekcji w postaci chrypy, ciągną się w nieskończoność. W tym roku zrobiłam całkiem spory zapasik soku z sosny i z przyjemnością go sobie pociągam z butelczyny

, a eM dodatkowo podkarmia mnie żurawiną.
Ja lubię każdą czynność związaną z grzybami, chociaż akurat oprawianie grzybów jest rzeczywiście męczące i zajmuje dużo czasu. Ale żeby zjeść, trzeba się wcześniej napracować

Grzybów jest w bród, ale podobno nie wszędzie był taki wysyp. Całe szczęście, że u mnie był, bo w piwnicy już miałam nędzne resztki, a teraz z przyjemnością patrzę na pełne słoiczki w piwnicy
Wbrew pozorom, całkiem sporo zrobiłam na działce, może oprócz pielenia, bo na to już mi czasu nie wystarczyło, jednak poprzesadzałam co miałam do przesadzenia, wykopałam (synusiem

) krzak pigwy, a nawet spaliłam całkiem sporo suchych roślin. Zawsze na wiosnę będę miała choć odrobinę mniej pracy, chociaż nie wątpię, że i tak ogrom
Marysiu, ależ ja wiem, że Ty tak z troski i bardzo Ci za nią dziękuję

Gdyby ten dąb był przygotowany jak trzeba, to pewnie posłużyłby dłużej, ale niestety eM wiedział doskonale co robi i skończyło się, jak się skończyło

Bardzo mi z tego powodu przykro, bo była cudna, a teraz przedstawia sobą obraz nędzy i rozpaczy. Bedę miała całą zimę na wymyślenie nowej, chociaż jak na razie żadne rozwiązanie nie przychodzi mi do głowy.
Sikorce już dawno wybaczyłam, bo wyjątkowo lubię te bestyjki, a murarki mam już zabezpieczone w kartonie. W najbliższym czasie przywiozę je do domu i zajmę się ich wydłubywaniem. Taki tłuściutki robaczek musi być pyszniutki, nie dziwię się więc, że znajduje amatorów. Ale sikorki nie tylko takie smakołyki zjadają, uwielbiają również moje borówki. może one też tłuściutkie? W takim razie nie dziwota, że nie mogę zgubić zbędnych kilogramów

, opędzlowałam ich całe mnóstwo, zarówno na surowo, jak i w pysznych pierożkach.
Bea, to szybciutko dawaj ten przepis, to może jeszcze znajdę zielone pomidory u taty. Moje błyskawicznie dojrzały w zawijaskach z papieru i już się do takiej sałatki nie nadają

Ja mięsko i owszem, ale i warzywka bardzo lubię i zjadam ich bardzo dużo. Gorzej z chłopakami, bo oni warzywa traktują tylko jako dodatek, mięcho musi być.
Nareszcie moje lasy obrodziły w grzyby, bo ostatnie lata, to raczej była straszna cienizna

Miałam jeszcze tylko odrobinę suszonych, które przechowywałam jak relikwię, a teraz będę mogła zaszaleć z grzybami w różnych wariantach. W ostatnią sobotę pojechaliśmy ostatni raz i już efekt był niestety marny. Dopisały tylko kanie, w sumie znalazłam ich ponad trzydzieści, połowę oddałam teściowi. Tak się cieszyłam ze zbiorów, ale w domu się okazało, że 3/4 było robaczywych

Najadłam się tylko dlatego, że eM i Filip nie jedli. Ale co się nałaziłam po lasach i nadźwigałam ciężkich koszy, to moje
Marc Chagall w jesiennej odsłonie zupełnie stracił rumieńce
Soniu, na odpoczynek po nocy pozwalam sobie tylko poza sezonem działkowym. Inaczej na działkę nie pojechałabym nigdy, albo musiałabym na całości wysiać trawę, którą syn musiałby kosić. Nie mam czasu na odpoczynek, ale już za chwilkę to się zmieni. Ostatnie, dość ciepłe dni powodują, że nie zapominamy jaką mamy porę roku. Ale czasu nie oszukamy, już od następnego tygodnia ma być bardzo zimno

Na szczęście z najważniejszymi pracami zdążyłam na czas, jeszcze zostały mi drobiazgi, które zrobię w następnym tygodniu. Chyba nigdy nie uda mi się przygotować działki do zimy jak należy. Jesienią przyjeżdżam tam sporadycznie. Nie tylko brak czasu stoi mi na przeszkodzie, ale i pogoda. Jak jest zła, to siedzę w domu i nic nie robię, a jak dobra, to ciągnie mnie na grzyby, albo na rowerowe wyprawy do lasu. I tak źle i tak niedobrze
Anido, może gdyby ścieżka była zrobiona jak należy, to wytrzymałaby dłużej, a tak rozpadła się po czterech sezonach. Nie rezygnuj z marzeń, tylko dobrze się do tego przygotuj
Jeden krzaczek borówki ciągle jeszcze ma owoce. Całe lato zasłania go hortensja dębolistna i dopiero teraz dostaje więcej słonka.
Nareszcie udało mi się podgonić prace na działce. W niedzielę byłam cztery godziny, a w poniedziałek trzy. Że mało? Więcej się niestety nie da.....W niedzielę pojechałam oczywiście po dyżurze, który był tak samo koszmarny jak poprzedni. Miało być jednak ciepło, a poza tym umówiłam się z Filipem, że przyjedzie mi pomóc, to jak miałam nie jechać? Tak się wciągnęłam w pracę, że nawet nie czułam zmęczenia. Posadziłam prawie wszystkie zamówione cebulki, na kolejny dzień zostały mi jeszcze tylko dwie-trzy paczki, na które zabrakło mi już czasu. Filip nareszcie rozpalił porządne ognisko, do którego nareszcie trafiły łęty pomidorów, aksamitki, cynie, pysznogłówki i wiele innych suszków. Jeszcze w taczce zostawiłam sporo na następny pobyt, ale większość już poleciała z dymem

Filip wykopał pigwowca, z którego nigdy nie było pożytku. Owoce miał co prawda piękne i wielkie, ale w niewystarczającej ilości na jakiekolwiek przetwory, których i tak nikt by nie jadł

, dlatego postanowiłam się go pozbyć. Na to miejsce mam już zaplanowaną barbulę, marzyła mi się już od dłuższego czasu i nareszcie moje marzenie się z iści

Przygotował mi również miejsce pod pustynniki, tj wykopał odpowiedniej szerokości i głębokości dół, nawiózł żwiru i piasku na drenaż, a mi już tylko pozostało posadzenie kłączy, co też i uczyniłam. Na koniec po raz ostatni skosił trawniki. Nie wiadomo kiedy zrobiła się trzynasta, mogłam jeszcze zostać, dzień był taki piękny, ale wiedziałam, że wtedy do domu dotrę wykończona. Resztki rozsądku przemówiły mi do rozumu i wróciłam wraz z synem do domu. Do wieczora już ledwo dosiedziałam i poszłam spać z kurami
A wczoraj sama siebie wykończyłam w zaledwie trzy godziny. Zaczęłam bardzo niewinnie, od posadzenia pozostałych kilku torebek z cebulkami. Kilka tu, kilka tam, wszędzie musiałam wzruszyć i oczyścić ziemię- ale się udało

Rozpaliłam ognisko (nareszcie mi się ta sztuka udała

) i spaliłam pozostałe suszki i dodatkowo, nie do końca wyschnięte pędy dyni. Powiodło mi się tylko dlatego, że dzień wcześniej Filip przygotował trochę drewna na rozpałkę. Było go jednak jak na moje potrzeby zbyt mało i musiałam sobie kilka szczap dorąbać. Całe szczęście, że za każdym razem trafiałam w drewno, a nie w rękę, bo robiłam to chyba po raz pierwszy w życiu

Z wielkim trudem uzyskałam kilka dodatkowych szczap, ale ogień palił się, że aż miło. Zabrakło mi już czasu, żeby spalić wszystko i mam jeszcze co palić na kolejny pobyt na działce, ale jest już tego niedużo, reszta pozostanie do wiosny
W międzyczasie przypomniałam sobie, że mam jeszcze do wykopania i zmniejszenia ogromna karpę białego irysa syberyjskiego. W niedzielę o nim zapomniałam i musiałam zająć się nim sama. Najpierw podeszłam do niego z widłami, ale nawet nie drgnął. W takim razie przytachałam łopatę i udało mi się odrobinę go poruszyć, ale dalej trwał jak skała. Sapałam, wytężałam wszystkie swoje siły i wszystko na darmo. Irys rósł już tak blisko siatki, że nie miałam jak do niego dojść. Ruszyłam na poszukiwanie toporka ( było to jeszcze przed rąbaniem drewna), bo stwierdziłam, że tylko w ten sposób może uda mi się z nim rozprawić, a toporka nie ma

Filip oczywiście twierdził, że odłożył go na miejsce, ale przecież ja wiem, jak to u niego wygląda. Już myślałam, że będę musiała zrezygnować, kiedy znalazłam go wbitego w ziemię

To była straszna robota. Myślałam, że ducha wyzionę, płuca wypluję i utopię się we własnym pocie zalewajacym mi nie tylko oczy. Podzieliłam karpę ma pięć kawałów i po kawałku usuwałam. W końcu wyciągnęłam całość, ufff... Chciałam rozluźnić ten kawałek, który zostawiłam do posadzenia, ale nie dałam rady. Korzenie były tak zbite, tak splątane, że posadziłam tak jak było.
Na samym końcu dojrzałam jeszcze jedną dalię do wykopania i znalazłam jeden woreczek tulipanów, które jakimś cudem ominęłam wzrokiem. Jednak nie miałam już siły, że nadrobić to niedopatrzenie i posadzę po niedzieli. Do domu wróciłam na ostatnich pedałach, ku poprawie samopoczucia zostałam już od progu poczęstowana białym winkiem i do wieczora już tylko polegiwałam i czytałam książkę.
Ozdobne słoneczniki zostały objedzone do ostatniego ziarnka. Nie ma co ich zostawiać na zimę, pójdą do spalenia
Z domku dla murarek zdjęłam już siatkę i wszystkie kokony w rurkach i w palecie schowałam do narzędziowni. Przy najbliższym pobycie zabierzemy je do domu. Ciekawa jestem jak bedą wyjmowały się z palet i w jakim będą stanie.
Od soboty w naszym domku zamieszkał nowy osobnik. Na razie bezimienny, bo nie znamy jeszcze płci, ale możecie mi wierzyć, że jest śliczny. Filip praktycznie sam zrobił i urządził mu terrarium (samą skrzynię sklecił stolarz), sam położył płytki, wykleił półeczki do wspinania, a eM zrobił elektrykę. Jak na razie jest to nasza maskotka
Pozdrawiam
