Mam ostatni tydzień urlopu

... i siedzę zamknięta w domu, bo na zewnątrz patelnia. Wszyscy martwimy się o róże, palone żywym ogniem, umierające z pragnienia w tych temperaturach. I dlatego dodam swój głos w dyskusji "Czy istnieje świat poza różami?" Czasami trudno w to uwierzyć, ale istnieje. I nigdy nie pozbędę się z mojego ogrodu lilii i liliowców, o których już było i uważam je za niekłopotliwe i cudowne. A lilie mają nawet serca, jak ktoś nie wierzy to niech zajrzy jej do brzuszka:
Hortensje bukietowe, piękne olbrzymy, zdrowe i kojarzące się z czymś pysznym do jedzenia. Tu lody waniliowo - truskawkowe w wykonaniu Vanille Fraise:
a tu "malutki", tegoroczny Phantom jak pianka, tyle, że większa od ludzkiej dłoni:
Moja nowa miłość - trawy. W tym roku dają prawdziwy popis dzięki ciepłej zimie. Są u mnie zaledwie drugi sezon a już sprowokowały mnie do kolejnych trawiastych zakupów.
Pięknie wyglądają z jeżówkami. Tu widać rozplenicę większą i mniejszą, moje ukochane Morning Light, niewysokiego tygryska Gold Bar i jeszcze zwykły trawnik na dole, ale to wkrótce się zmieni bo kamienie przyjechały i będzie rabata jak się patrzy

a tu miskant Variegatus bodajże. Ślicznie rozświetla otoczenie. Ma być duży docelowo.
Rozwar. Mam niebieski i różowy. Oba już spore, z roku na rok większe. Fajne kwiaty i prześmieszne pąki - baloniki. Te roślinki to uosobienie gracji.
Pęcherznice. Mam ich jakoś z dziesięć. To silne, bezproblemowe i piękne baby. Takie co to jak człowiekowi róże za skórę zalezą, jak depresja różana ogarnie, to one przygarną do szerokiej piersi, poklepią po plecach i powiedzą "Jestem tu dla Ciebie, przestań się mazgaić, nie zawiodę cię, możesz na mnie liczyć, pamiętaj." Tak je lubię, że nie mam ani jednego zdjęcia
