
Hej,
jestem tu całkiem nowa. Od jakiegoś czasu zbierałam się, żeby założyć sobie konto na tego typu forum, żeby poradzić się bardziej doświadczonych ludzi. Bardziej świadomych. Być może wybrałam zły wątek, ale dopiero się uczę tego forum. W dodatku rzadko udzielam się w sieci "słownie" i proszę o pomoc, ale sytuacja mnie bardzo do tego zmusza. Zależy mi na roślince, a w towarzystwie nie ma osoby, która ma z tym jakąkolwiek styczność i mogłaby mi pomóc lub ewentualnie coś doradzić.
Mam pewien problem z Monsterą, którą zakupiłam jakieś 3-4 miesiące temu w Ikei. Była dość rozrośnięta i starałam się wybrać najlepszy okaz spośród czterech jakie były do wyboru... Oczywiście nie spodziewałam się, że roślina będzie w świetnym stanie fizycznym, ale przez dłuższy czas (tzn. mniej niż dwa miesiące) było wszystko okej. Wystawiałam ją w sierpniu jeszcze na pseudo balkon (rzecz jasna, nie bezpośrednio na słońce) i siadały na niej biedronki, a roślina sama wypuszczała od spodu małe listki, wszystko zapowiadało się fajnie. Po jakimś czasie pojawiły się na dwóch liściach drobne żółtawe plamki, które dość szybko postępowały i zmieniły kolor na brązowy w dodatku zaczęły się rozrastać. Dużo szperałam po poradnikach i w sumie od razu stwierdziłam, że może za mocno kocham Monsterę i po prostu ją przelałam - mimo, że ziemia na samym wierzchu była wręcz sucha, co pewnie też nie oznacza, że to samo dzieje się na spodzie czy też gdzieś na środkowej wysokości doniczki. Bałam się wymienić jej ziemię, bo za bardzo nie wiedziałam jak zrobić to ostrożnie (zwłaszcza, że Monstera nie jest jakaś najmniejsza). Dlatego idąc za radami jakiejś babulinki z Youtube przestałam na 2 tygodnie podlewać roślinę i faktycznie coś to dało. Zahamował się rozrost brązowych plam. Zaczęłam używać (oczywiście raz na jakiś czas) pałeczek, które niby dostarczały roślinie substancji odżywczych. Po jakimś czasie postanowiłam zacząć rozmnażać Monsterę - bardziej ze względów estetycznych, bo rosła objętościowo tak, że nie miałam gdzie jej trzymać (mieszkam w kawalerce), a samej roślinie też za bardzo to nie służyło. Zatem obcięłam jej starannie zepsute dwa liście, które zwyczajnie wyrzuciłam (jeśli zmarnowałam przez to jakieś zasoby roślinne, to przyjmę na klatę wszelkie lincze o marnotrawstwo i brak szacunku do rośliny, śmiało), a potem po 2-3 liście z łodygą i korzeniem powietrznym. Wyszły z tego łącznie 4 sadzonki, które niebawem będę sadzić w doniczki, bo korzonki wyglądają już tak jakby się tego powoli domagały

. Problem jednak w tym, że sama macierzysta Monstera znów się zbuntowała i dostała chyba znowu jakiejś choroby sierocej... Sytuacja się powtórzyła - tym razem nie ma opcji, żebym ją przelała. W dodatku starałam się w miarę regularnie zwilżać jej liście (tak samo jak sadzonkom) od początku sezonu grzewczego.
Zaczęło się od jednego większego liścia, przeniosło się na liścia obok i potem gdzieś tam na boku zauważyłam już mniejszy stopień pożółkłych plam na nieco mniejszym liściu. Zauważyłam też, że kilka korzeni powietrznych jest dłuższych i pchają się one ku ziemi i chyba nawet się trochę przesuszyły. Czy takie korzenie należy przykryć ziemią? Może tym razem to przez te korzenie liście zaczęły chorować? Bo faktycznie liście, które mają opisane wyżej plamy mają na dole te brązowe kikuty, z którymi nie wiem już co mam zrobić. Jeśli w grę wchodzi przesadzenie całej rośliny do nowej ziemi, to jaką wybrać najlepiej?
Brązowe plamy na potworku w googlach, to nie taka oczywista i prosta sprawa jak jest się całkowity żółtodziobem
Jeśli jest ktoś w stanie mi coś doradzić... chociażby co zrobić lub nie robić z tymi korzeniami powietrznymi, to jestem w stanie wysłać nawet czekoladę na wskazany adres (desperacja.jpg) pod warunkiem, że to zadziała
Pozdrawiam,
Karo
Pierwsze "kreatywne zdjęcie"
Dawniejsze chorowanie Monstery
Obecna choroba liści
+ Zdjęcie łodyg i korzeni powietrznych
