Marysiu
Podzielam Twoje zdanie ale uważam, że lepiej się za bardzo i szczegółowo nie rozpisywać.
Kot Lolek jest moim towarzyszem, leczy ze smutku, rozbawia i wkurza też czasem, jak wczoraj , gdy wyjeżdżałam. Co ciekawe On zawsze wie, kiedy mam doła i kiedy szykuję się do miasta.
W zasadzie jest zwierzątkiem sąsiadów, ma krok przez ulicę, tam też jada, jak nas nie ma.
Ale ze mną się zakumplował i przez to, że jest taki przymilny pozwalamy mu na wiele.
Do domu wszędzie go nie wpuszczamy ponieważ zaznacza teren.
No i teraz mam dylemat bo Madzia napisała u siebie, że do weterynarza powinnam się udać.
Przed zlodowaceniem udało mi się z bzami pokombinować i drzwi frontowe częściowo podmalować na taki fajny poważny niebieski. Błękitem lazurowym, jaskrawym, którym malnełam altankę i drzwi główne bałam się bo były by zbyt rzucające się i zachęcające a za nimi kryją się moje zapasy spiżarniane
Co ciekawe kiedyś, podejrzewam co najmniej okres międzywojenny lub wcześniej była moda na malowanie okien na taki ciemnoniebieski. I w tym i w przednim domu dziewietnastowiecznym odnalazłam ślady takich wymalowań.
Od strony ulicy dom nie ma płotu, jest tuż przy szosie, na podniesionym nasypie.
Jedyną osłoną jest potężna leszczyna i dwa iglaki.
W lecie tych drzwi prawie nie widać.
Dom co prawda jest pod bliską, stałą obserwacją sąsiadów, dokładnie vis a vis.
Dla tego nie boje się tam sama spać
Potem wkleję fotki. Jadę troszkę zarobić na Święta
