No czeeeeść Drogie Panie
Taka prawda: zapadam w sen zimowy każdego roku, musicie mi to wybaczyć. Tzn. funkcjonuję, ale zupełnie poza ogrodowo, moje myśli i czyny przenoszą się w te rejony, które zaniedbuję w sezonie ogrodowym, a jak wiecie sporo się tego potrafi uzbierać

Tak więc dzisiaj malowałam ściany na poddaszu np.

Ogród odchodzi na dalszy plan i tak mam co roku. Żyję zgodnie z naturą widocznie. Ale skowronki i żurawie piłują już dzioby, co oznacza, że zbliża się najpiękniejsza pora roku, więc coraz częściej wychodzę do ogrodu chociaż na krótką wycieczkę, ale na ogół jest to działanie bardzo spontaniczne i odkryłam w czasie jednej z takich wypraw, że mam dziurkę w podeszwie kapcia i noga mi moknie, więc kurcgalopkiem okrążam wszystkie rabaty, bo nie chce mi się iść do domu i zmieniać butów

Tak, wiem, jestem okropna (podłogę i tak myję co chwila ze względu na psy).
Z obserwacji moich wynika, że mimo łagodnej zimy mogę mieć kilka kłopotów z nowymi różami. Wszystkie "stare" wyglądają bardzo dobrze lub dobrze, Chippendale ma listki jeszcze z zeszłego roku na całym krzewie, Cindirella, Larissa, Angela i obie Giardiny to już potężne krzewy, zieloniutkie po czubeczki, reszta podobnie. O dziwo pięknie zielona jest też Miriam, o którą się trzęsłam, bo ma 7b, a tu taka miła niespodzianka. Ale z nowych, jesiennych nabytków bardzo źle (czyli czarne jak smoła kikutki nad kopcem) wyglądają: Moonstone, Dieter Muller, kiepsko wyglądają obie Lacre i nie zbyt fajnie też niestety jesienne Garden of Roses. Pod kopczykami coś się zieleni, ale przecież one już krótko przycięte były sadzone, więc co z nich zostanie?
A przecież ma być tak:

i tak:

... na wszystkich krzewach!
Pozdrawiam Was przedwiosennie i postaram się zaglądać częściej, ale obiecuję, że od pierwszego pączka już się mnie tak łatwo nie pozbędziecie
