No to teraz optymistyczniej.
Zasadziłam wreszcie bób.
Już myślałam,że nigdy tego nie zrobię,ale dziś trafiło mi się 1,5h wolnego czasu i wzięłam kubeczki i poszłam.
Poprzednim razem skopałam sobie między agrestami i widłami przeruszyłam mocno ziemię.
Dziś poplewiłam ten kawałek i wyrwałam kilometrowe kłącza podgarycznika. Myślałam, że zrobię to szybko a to wcale nie tak prosto szło i żeby wyczyścić ziemię musiałam się trochę napracować.
Jeszcze nie skończyłam, ale bób posadziłam na tym co udało się przygotować i zrobiłam sobie dalszy prowizoryczny obrys tej grządki. Dokończę to następnym razem. Może od razu coś mi się narodzi w pomysłowni, bo dużo tam krzewów przerastających od sąsiadów i masa wczepionego między to winobluszczu.
Zwróciłam uwagę, że nowi sąsiedzi przycięli dośc mocno wszystko przy granicy, jabłonkę też , ale od swojej strony.
To kopanie dobrze mi zrobiło. Od razu przeszedł mi kręgosłup i wszystkie złe aury poszły pod ziemię.Dzień zupełnie wiosenny,śpiewały przepięknie ptaki i było czuć wiosnę w powietrzu.
I jakiś środek chemiczny.
Od razu mnie uderzył ten dziwny smród jak tylko weszłam na działki . Mocny drażniący zapach trochę jak z denaturatu czy jakiegoś środka dezynfekującego. Myślałam, że może mam jakieś pochorobowe nadwrażliwości, ale minęła mnie sąsiadka i zgadałyśmy się, że przyszła posiedzieć na działce a nie da się, bo coś tak śmierdzi drażniąco , że wraca do domu.
Ja nie odpuściłam, siadłam sobie na moim zdobycznym styropianie między agrestami i plewiłam powolutku.
Grządki szybko zrobiły się całkiem fajne.
Z wiosennym przebudzeniem wszystko nabiera innego wyrazu.
Nawet skądś wyłonił się patrol Straży Miejskiej i przeszedł naszymi alejkami DWUKROTNIE!!!
Byłam w takim szoku,że wgapiając się w nich aż nadto przechyliłam się na moim styropianku i wylądowałam w krzakach agrestu. Styropian mi się z hukiem połamał w drobny mak, a panowie strażnicy podskoczyli z przerażenia po czym spojrzeli na mnie dziwnie - no też bym spojrzała widząc kobietę leżącą w agreście. Na szczęście Waldemar pomógł wybrnąć z tej sytuacji i przepędził ich gromkim rykiem..
Waldem też trochę pokopał i wygrzał się na słonku, wrócił bardzo zadowolony.
Nawet zaliczył "pogadankę" z sąsiadką z bloku rodziców, która stanęła pod bramką i użalała się, że go zostawili samego na działce (akurat, jeszcze nie oszalałam). Takie ojojanie to Wald najbardziej lubi. Od razu męczeńsko stanął i zaczął kwiczeć. Jak pani skończyła to przyszedł do mnie radosny i chyba fakt, że się nie ujawniłam bardzo mu spasował ;)
Zaniosłam też na działkę przekwitnięte narcyzy i tulipany, które kupiła młoda. Bratek jeszcze kwitnie ale go wysadziłam na grządkę.
Następnym razem postaram się zabrać za rzodkiewki i groszek, bo przegapiłam cały marzec w sumie.
Myślę też o rozsadzie dyni i cukinii, ale w zasadzie to sama nie wiem czy dawać jeszcze cokolwiek na mój parapet.
Średnio zwracam uwagę na te rozsady, żyje to swoim życiem, ale chyba po jakimś czasie warto trochę zrelacjonować.
Po przesadzaniu trochę padło. Od jakiegoś tygodnia podlewam tylko wodą butelkowaną z Oazy. Prawdę mówiąc wracam do wersji o jakiejś zarazie. Doradzono mi kolejną metodę - tym razem oprysk nadmanganianem potasu. Co wy na to?
Były też kolejne diagnozy - jedna to powtórka z pajęczaków, a druga nieco zaskakująca : podlałam w złej fazie księżyca. Ponieważ nie znam się zbyt dobrze na księżycu to wydaje mi się to mało prawdopodobne. Pajęczaki w zasadzie też ,bo już nawet obserwowałam przez lupkę i nic nie widzę. Kłaki, kurz, farfocle z ziemi, ale nic co żyje lub robi pajęczynki.
Bakłażany mam skiełkowane nowe.
Nie wiem czy wyrobią.W sumie z tych starych mi zostały 3 sztuki - nie wiem czy szukać tu jakiejś teorii, ale wszystkie to Pumpkin on the Stick.
Papryka rośnie po części, reszta padła. To co było w krążkach dziwnym trafem jest największe. W paletce są mniejsze, ale za to ładniejsze w liściach. Papryka z krążków się strasznie marszczyła, po przesadzeniu do kubków odnoszę wrażenie, że nowe liście są proste. Kilka chilli wyrzuciłam,bo po zasuszeniu nie wstały.
Może coś tam do zasadzenia będzie.
Pomidory puszczają pierwsze liście.
Nigdy jeszcze nie miałam tak długich pomidorów.
Przez to,że staram się je oddzielać stoją za daleko od okna. Doświetlam lampką, ale za późno się obudziłam.
Póki co straty były tylko w Tumbling Tomach. Zwiędły od góry. Wyrwałam i wyrzuciłam.
Reszta bez zmian.
Moją zasuszoną pietruszkę odratowałam. Nie wygląda już tak jak wyglądała, ale jest i rośnie. Resztę pietruchy wysieję wprost do gruntu.
Jak zdążę przed jesienią
