Maryniu, już nie pamiętam kiedy widziałam ostatnio tyle śniegu

We wtorek wybrałam się na spacer, to był dopiero pierwszy dzień opadów,dookoła wszystko równiuteńko zasypane. I droga i pobocze, ścieżyna wydeptana dosłownie na jednego człowieka. Ludzi prawie nie było, minęły mnie może ze dwie osoby. Byłam pod wrażeniem zimy, ciszy, magii. Na razie nie zastanawiam się, co się będzie działo, jak w końcu to wszystko zacznie się topić? Chyba nie będę wychodzić z domu, bo nie cierpię roztopów. A i moje zimowe buty niestety nie są przystosowane do mokrego śniegu. Nawet już nie reklamuję

Kiedyś to zrobiłam, bo przy pierwszym dniu odwilży, moje zimowce zaczęły przemakać. Reklamacji nie uwzględniono, pisząc w uzasadnieniu, że to nie kalosze.
Niedziela minęła nam leniwie, ale oboje tego potrzebowaliśmy. Dziękuję
Aniu, tak na dobre zaczęło padać w poniedziałek po południu. Padało do rana i to były najbardziej intensywne opady. Dzisiaj już przestało padać, a nawet dzień wstał razem ze słońcem. Całkiem niespodziewanie zrobiło się całkiem przyjemnie, chociaż wciąż mroźnie. Chyba z powodu sporego mrozu, śnieg tym razem jest delikatny jak puszek. Ma się wrażenie, że wystarczy dmuchnąć, a uleci w powietrze. Filip był w weekend u Magdy i tam śniegu jest dużo więcej, na tyle dużo, że wrócił do domu dopiero we wtorek wieczorem, bo dopiero wtedy przyjechał sąsiad i odśnieżył drogę.
"Czy to jest miłość, czy to jest kochanie? Ślimaki chyba zupełnie przypadkowo tak się do siebie tulą, raczej nie jest to nagły wybuch ślimaczych uczuć. Czasami wygląda to śmiesznie, bo również jeden drugiemu włazi na skorupę i wtedy się przewracają i uprawiają zapasy przeciągając się po kokosowym torfie.
Lucynko, a ja jak najbardziej czasami gotuję na dwa garnki. Może nie dania główne, bo tutaj raczej jesteśmy zgodni, ale już na przykład kaszy gryczanej nie lubię, to eMowi gotuję kaszę, a sobie np. kuskus, albo pęczak, bo ten z kolei uwielbiam

Buraczki też mogę jeść pod każdą postacią, wczoraj kupiłam sobie buraczane chipsy i były pyszne.
Nasz ryneczek tak naprawdę funkcjonuje tylko od wiosny do jesieni i szczerze mówiąc nie jest zbyt dobrze zaopatrzony. Ser być może ktoś sprzedaje, chociaż nigdy nie przyuważyłam, żeby akurat koryciński. Ten bywa na giełdzie roślinnej, ale czy to wiadomo, czy takie będą się jeszcze kiedyś odbywać? Poza tym ja lubię taką robotę, mam ogromną frajdę, jak mogę zrobić coś sama. Teraz mam czasu a czasu, mogę sobie pozwolić na takie przyjemności.
Kochana

Ty tak na poważnie z ta żabą? Bo nie wiem co Ci odpowiedzieć

Ponieważ jednak wiem, że nie jesteś obrażalska, to Ci powiem tak normalnie. Uśmiałam się po pachy z Twoich wątpliwości

Żaba jest jak najbardziej skacząca, ale "złapana" w locie i tylko dlatego latająca. Wiesz ile musiałam się wyczekać, żeby ją tak uchwycić? Skakała sobie przez cały trawnik i dopiero jak się przyczaiłam z aparatem, to znieruchomiała jak żona Lota. Na dodatek miałam tylko komórkę i nie mogłam zrobić serii zdjęć, tylko strzelać pojedynczo. Zrobiłam ich kilkanaście i tylko to jedyne, jako tako nadawało się do publikacji.
Śniegu napadało aż nadto, osiedlowe drogi zupełnie nieodgarnięte. Na moim osiedlu jest sporo uliczek pod górkę, jednokierunkowych. Wielu kierowców nie mogło wydostać się z osiedla, bo na nich jest żywy lód. Sama tez musiałam szukać innego przejścia, bo nie chciałam ryzykować upadku.
Jakoś ostatnio wiecznie mi zimno, siedzę w domu okutana w koc, tak więc cieplutko raczej mi nie jest, ale zdrowie nam dopisuje. Dziękuję
Małgosiu, ten robal jak go nazwałaś, to rzeczywiście modliszka

Ostatnio przeszła wylinkę i już jest ciut większa, w każdym razie już teraz nie zastanawiam się czy to ona, czy też większy komar
Sery korycińskie do tej pory kupowałam przy okazji giełdy ogrodniczej, kiedyś jeszcze w jakimś sklepie było stoisko z takimi serami, ale już dawno ani sklepu, ani stoiska nie ma

Obejrzałam sobie kilka filmików i stwierdziłam, że to nic trudnego i dam radę zrobić taki sama. I tak właśnie było, żaden etap nie sprawił mi trudności. Pochwaliłam, się, że mam dostęp do mleka, a tymczasem źródełko niespodziewanie wyschło

Krowa jest tylko jedna i na dodatek obecnie cielna, jest teraz zasuszana i na następne mleko muszę poczekać. Poszukamy w okolicy, może ktoś sprzedaje takie mleko, chociaż wolę takie ze sprawdzonego źródła. Jak nie da rady, to prostu poczekamy.
Kluski śląskie dyniowe zrodziły się nagle. Została połówka dyńki po wizycie Magdy weganki, z którą nie bardzo wiedziałam co zrobić. I wymyśliłam kluski, sprawdziłam w necie czy takie coś się w ogóle je, znalazłam jakiś orientacyjny przepis i dzięki temu zagościły na naszym stole. Chłopaki po początkowym kręceniu nosem, zjedli z wielkim apetytem
Dorotko, właśnie na ten temat rozmawiałam ostatnio z moją krakowską ciocią. Dzwoniłam do niej, żeby nie wychodziła z domu jeśli nie musi, bo czytałam o marznącym deszczu i gołoledzi właśnie w Waszej okolicy

To już starsza, na dodatek samotna pani. W razie czego nawet nie będzie miał jej kto pomóc.
Na pewno nie zachwycałabym się tak zimą, gdybym musiała, tak jak zawsze chodzić do pracy. Wystarczy mi ten kawałek jaki mam do sklepu, to zaledwie kilkaset metrów, a jest ciężki do pokonania. Jak idę nad rzekę, to jest pięknie. Biało, śnieżnie i puchato. Tam nawet brak ścieżki mi nie przeszkadza.
Epimedia będę miała teraz cztery. Te dwa od Marty-Koziorożec rosną doskonale, to i kolejne powinny sobie poradzić. Co prawda ciężko u mnie znaleźć kawalątek cienia, ale coś wymyślę. Najwyżej postawie nad nimi parasol

Uwielbiam sobie dogadzać, zresztą nie tylko sobie, innym też. A jeszcze jak mam tyle czasu co teraz, to wstyd byłoby rozsiąść się w fotelu i czekać na gotowe
Danusiu, sprawę cyklamenów w kropki już sobie wyjaśniłyśmy

Te karbowane też były, ale one za bardzo
wyćwirne, to nawet się przy nich nie zatrzymywałam. Tak rzadko bywam w sklepach, że nawet nie sprawiłam sobie nic wiosennego w tym roku. Najbliższy, czyli właśnie ten w kropki, jakoś nie stanął na wysokości zadania, nie mieli nic ciekawego. A poza tym akurat tutaj nie bardzo lubię kupować doniczkowe, nikt o nie dba, nie podlewa. Raz, dwa są wysuszone i zwiędnięte. Nawet kiedyś zwróciłam paniom uwagę, ale nie przyniosło to żadnego rezultatu. Czasami pójdę do takie samego sklepu kawałek dalej, ten jest dużo większy niż ten osiedlowy i tam czasami coś wpadnie mi w łapki. Poczekam aż trochę zejdą śniegi i mrozy odpuszczą, to wtedy wybiorę się do marketów i może tam coś mi się trafi
Moja mama robiła kiedyś ser topiony, ale z tego co pamiętam, to dodawało się do niego sodę i nie bardzo mi smakował. Ten był pyszny i jeszcze na pewno nieraz go zrobię. Taki ser z jajkami i śmietaną, to taki jakiś nie bardzo prawdziwy, chociaż może być smaczny. W zamierzchłych czasach robiłam ciasto z podobnego sera, wydaje mi się, że był to "lodowiec", ale pod taką nazwą w necie jest zupełnie inne ciasto
Ewelinko, ostatnio śnieg dowożą, a właściwie zrzucają z nieba codziennie. Całe szczęście, że tylko w poniedziałek sypało obficie, bo chyba zasypałoby nas dokumentnie

Końca zimy nawet nie mamy co wypatrywać. Narzekaliśmy od lat, że zimy nie ma, że byle jaka, to teraz mamy taką prawdziwą. Mam nadzieję, że tylko w tym roku tak się rozgościła i została, a w przyszłości będzie raczej zachowywać umiar. To masz porządnych włodarzy, moje miasto niestety tonie w śniegu, nie wspominając nawet o osiedlowych uliczkach. Tam to jest prawdziwy
armagiedon
W stronę piwonii nawet nie spoglądam, za dużo miejsca zajmują jak na moje możliwości. A taką jeżóweczkę, nawet jak będzie ich trzynaście

, zawsze gdzieś wcisnę.
Serek wyszedł pyszny. W zamyśle jedna połówka miała być z czarnuszką, a druga z czosnkiem niedźwiedzim, ale w końcu wszystko mi się wymieszało i był
zmieszany, nie wstrząśnięty
Jadziu, zdjęcia zazwyczaj robię komórką, a tę zawsze mam przy sobie. I jak tylko coś wpadnie mi w oko, to cykam. Teraz mimo dużej ilości śniegu, nie bardzo jest co pokazać. Śnieg nie zatrzymuje się na roślinach, tylko wszystko osypuje się na ziemię. Jedynie nawłoć potrafi zmusić niesforne płateczki do zatrzymania się i stoi sobie w puchowej pierzynce. Moim roślinkom raczej nic nie grozi, Twoim może być zimno
Takiej zimy chyba nikt się nie spodziewał. Nasypało, nawiało, w śniegu można brodzić jak w wodzie ryzykując, że nasypie nam się do butów, albo że zapadniemy się po kolana. Ptaki uwijają się nie tylko przy karmnikach (wszystkich, tylko nie przy moim), ale tłumnie obsiadają suche rośliny, z których wydłubują pyszne ziarenka. Ostatnio na spacerze przydybałam całą gromadę szczygłów, delektujących się nasionami ogrodowego ostu. Nie udało mi się niestety podejść do nich bliżej. Wydawałoby się, że śnieg stłumi moje kroki, ale one były tak czujne, że po chwili poderwały się z furkotem i odleciały. Po chwili wracały z powrotem, ale już nie starałam się do nich zbliżyć. Na pewno nie były zadowolone, że przerwałam im posiłek

W ramach znajdowania sobie zajęcia, do warzywnych kiszonek dołączyłam kolejną. W niewielkim kamionkowym garnku zakisiłam główkę kapusty. Kiedyś próbowałam, zakisiłam 10 kg i wszystko po jakimś czasie wyrzuciłam. Kapusta w smaku była dobra, ale zupełnie miękka. Tym razem zrobiłam odrobinę, taka ilość nawet jak mi nie wyjdzie, to mniej będzie żal. Mam jednak nadzieje, że zdążymy ją zjeść zanim się zepsuje.
Dzisiaj zgodnie z tradycją piekłam pączki. Wzięłam się do roboty z samego rana odpuszczając sobie tym razem ćwiczenia. Chociaż tak nie do końca, bo po południu miałam spotkanie z rehabilitantem i ten jak zwykle dał mi taki wycisk, że długo nie mogłam uspokoić oddechu, a pąsy z twarzy zeszły mi dopiero w domu.
Pączki jak zwykle z dwoma nadzieniami, oba owocowe. Jedne z powidłami, te są uwielbiane przez eMa, a dla siebie i Filipa robiłam z różą. Dobrze, że moje holenderskie dziecko nie dojechało, bo dla niego musiałabym zachować kilka bez nadzienia. Zawsze muszę pilnować, żeby się nie pomieszały ani przed pieczeniem, ani przed. Co prawda w tym roku wszystkie pączki nadziewałam po upieczeniu, to już nie miałam takiego galimatiasu. Jeszcze nie mam zdania, czy tak będę robić w przyszłości. Na pewno jest łatwiej, ale czy pyszniej?
Pączków wyszło sporo, częstujcie się
W Tłusty Czwartek zadowolić się jednymi pączkami, to zbyt mało. Mam dla Was jeszcze jedne, nie tylko smaczne, ale i urocze
Koniki w zimowej szacie, też przypominają słodkie pączusie. Tym razem posypane cukrem pudrem
Wczoraj posiałam rozplenicę Majesty. Minie kilka dni, zanim pojawią się kiełeczki, ale już dzisiaj mogę pochwalić się zieleniejącymi się heliotropami. Nie jest to może las jaki wyrósł Lucynce, ale jak dla mnie w zupełności wystarczy
Miłego łasuchowania
