Odkopuję wątek
Parę miesięcy temu pisałam, że się wciągnęliśmy z chłopakiem w temat przygotowań na trudne czasy. Nawet nie sądziłam, że tak szybko nadejdą
Nowy rok zaczęłam jako bezrobotna, którą zostałam prawie z dnia na dzień. Mocno to zachwiało naszym budżetem, dalej wychodzimy na prostą. I chociaż do tzw. Matki Boskiej Pieniężnej jeszcze trochę, to wiem że damy radę dzięki zapasom, jakie robiliśmy od dawna.
Mamy kilka kilogramów mąki, cukru, ryżu, kasz (w tym kuskus, który jest świetnym elementem naszych żelaznych zapasów, bo jest tani, sycący i do jego przygotowania wystarczy minimalna ilość wody), kilka opakowań makaronów, nasion strączkowych, po kilka puszek kukurydzy, cieciorki, fasoli i groszku, konserwy rybne i mięsne, olej, do tego kawy i herbaty z deputatu pracowniczego. Wszystkie te rzeczy gromadziliśmy przez parę miesięcy, dorzucając je do zwykłych zakupów, ale zawsze pod warunkiem, że akurat były w okazyjnej cenie i z odpowiednio długim terminem ważności. Dzięki temu nie odczuwaliśmy tego finansowo, a zapasy gromadziły się niejako mimochodem. W naszym magazynku jest też kilka gotowców, tzn. dań gotowych w słoikach i zupek w proszku, kupionych w zeszłym roku na wyjazd pod namiot. Dalej czekają na swoją kolej. Zawsze mam też zapas drożdży instant, by w razie czego zrobić szybkie domowe chlebki na patelni. Z radością przyjęliśmy od rodziny suszone grzyby, suszone pomidory i zioła, domowe przetwory. W tym roku zrobię ich ile się da, ze wszystkiego co się napatoczy!
Dla wielu pewnie teraz zabrzmię jak idiotka, która wymyśla koło na nowo, ale nigdy wcześniej nie myślałam w tych kategoriach. Że nasze niewinne gromadzenie zapasów stanie się tak istotne w kontekście przetrwania tego trudnego czasu. Mimo mocnego uszczuplenia portfela rachunki mamy popłacone w terminie, lodówka nie jest pusta, nie siedzimy samotnie w sobotnie wieczory przy świeczkach jedząc suchy chleb, nawet wygospodarowałam kilka złotych na małe zakupy ogrodnicze. A, i cały czas staramy się nie schodzić poniżej pewnego poziomu zapasów, tzn. uzupełniamy je w miarę na bieżąco.
Kiedyś się śmiałam, że moja Babcia zawsze ma tonę żywności w zapasie, teraz jest mi wstyd. Ona była z pokolenia wojennego, które zaznało prawdziwego, długotrwałego głodu, zaś ja panikowałam mimo posiadania karty kredytowej i sklepu pod bokiem. Inna rzecz, że gdy mówiłam o swoich doświadczeniach ze znajomymi (wiek 25-30 lat), to mi wyszło, że nikt z nich takich zapasów nie robi...