To miał być bardzo pozytywny wpis, bo ostatnio pomimo dużej ilości pracy (sąsiad wyciął drzewa, w cieniu których miałam cieniste rabaty i musiałam poprzenosić wszystkie rośliny w nowe miejsce, co się wiązało z większą ilością zmian i przesadzania, niż by się wydawało, bo jedyne teraz cieniste miejsce było calutkie zajęte innymi roślinami, które musiały znaleźć nowe miejscówki) miałam też mnóstwo radości, no, ale wczorajszy dzień mnie z tego miłego stanu brutalnie wyrwał i większość zrobionych przed dniem wczorajszym zdjęć straciło na aktualności.
A wszystko przez inwazję ślimaków na niespotykaną skalę. Czegoś takiego nie widziałam...
Ślimaki były tu od zawsze i stanowiły utrapienie od początku, ale to, co się w tym roku dzieje, odbiera mowę.
Tygodnie a nawet miesiące żmudnego hodowania rozsad w domu poszły na marne.
Kilkadziesiąt sztuk ogórków różnych odmian - przestało istnieć.
Kilkaset sztuk aksamitek różnych odmian - przestało istnieć.
Kilkadziesiąt sztuk trojeści krwistej białej - przestało istnieć.
Kilkadziesiąt sztuk trojeści krwistej czerwonej - przestało istnieć.
Kilkadziesiąt sztuk słoneczników - przestało istnieć.
Kilkanaście dorodnych kilkuletnich jeżówek w dwóch kolorach - przestało istnieć.
Kilkanaście dalii - przestało istnieć.
Kilkanaście kann nawet - przestało istnieć (te mam nadzieję, że jakoś się pozbierają).
Że nie wspomnę o stratach mniejszych lub większych w innych roślinach.
...
Naprawdę ręce mi opadły.
Nie ma śladu po moim ostatnim uskrzydleniu i zapale.
Dobrały mi się też te stwory przebrzydłe do nowo wysadzonych tego dnia roślin.
Gdybym wiedziała wcześniej, że to wszystko stanowi taki przysmak, darowałabym sobie tyle trudu, pracy i wielokrotnego noszenia się z tackami z rozsadą w te i z powrotem w zależności od pogody.
Nie przyszło mi do głowy, że trojeść, czy lewizja, czy inne rośliny będą tak szybko pożarte, tyle z nich hodowałam pieczołowicie od stycznia, pół roku pracy poszło w moment.
Zapomniałam o tym, że jeżówki, czy aksamitki to taki przysmak, to samo dalie, czy cynie...
Ehhh...
Jest mi tak smutno, że brak mi słów.
...
Przykro mi też, że już jest za późno na kupno choćby rozsady ogórków, na których tak bardzo nam zależało, a zostaliśmy z niczym.
Na inne rozsady/sadzonki mnie nie stać, zresztą - i tak stanowiły by przecież paszę na dwa wieczory.
Czuję się fatalnie.
To bardzo bolesny widok - kilkuset łysych kikutów zamiast roślin.
A miało być morze kwiatów.....
Jak to dobrze, że zostały liliowce, hosty (niektóre mocno pogryzione), żurawki i trawy.
No i krzewy - co prawda bardzo przetrzebione przez sarny, ale - co nieco odrosło.
Będzie czym nacieszyć oczy.