Pan Jerzy jeszcze działa? Podobn o z wiosną kończył działalność.
Kiedyś bardzo mi pomógł. W miejscu karmienia kotów znalazłam na działce niemrawego jeża. Niestety wtedy nie było go gdzie odwieźć, więc nie zareagowałam odpowiednio szybko. Umieściłam go w domku ze skrzynki po owocach wypełnionej sianem i odpadami roślinnymi myśląc że zaśnie. Zasnął, ale nie tak jak potrzeba

Okazało się , że jeża zaskoczył atak mrozu a on nie był gotowy i został na zimnie, szybko opanowały go pasożyty. Larwy much go zjadały żywcem, weterynarze nie chcieli go przejąć, więc trzymałam go w pudełku i walczyłam siedząc na telefonie z panem Jerzym. Ale nie było szans. Pan wtedy wytłumaczył mi , że wbrew wszystkiemu wzięcie do domu mu zaszkodziło bardzej niż pomogło, bo cała "zaraza", która go opanowywała ruszyła jeszcze szybciej wraz z pobudzeniem organizmu. N ie miałam o tym pojęcia, ale teraz już wiem, że nigdy nie zabiorę do domu zwierzęcia bez pokazania go weterynarzowi. Gdyby wtedy natychmiast dostał leki miałby szansę...
Teraz już jest u nas więcej miejsc które pomogą jeżowi, więc mam nadzieję, że nigdy przed takim dylematem nie stanę. Na działce zrobiłam jeżowy kącik. Zaraz za kompostem w krzakach zrobiłam takie drobne "wysypisko" i zrzcam tam jesienią wszystkie większe badyle tworząc górkę. Umieściłaqm kilka skrzynek dnem do góry. Całość jeszcze muszę dobrze ogrodzić, bo mój pies wynajdzie wszystko, a jeże szczególnie go kuszą.
Możliwe, że mieszkają tam, chociaż nie zauważyłam śladu ani jednego. A chciałabym je zaprosić. Pędraków ci u mnie pod dostatkiem ;)