Witajcie,
pisałam w tym wątku o perturbacjach z jednym hiacyntem (
post z 24 sierpnia 2016) i niestety nikt mi wówczas nie udzielił żadnej odpowiedzi. Historia okazuje się jednak nie mieć końca

Po tym, jak wypuszczony w grudniu 2015 kieł zmarzł w styczniu 2016, zostawiłam roślinę normalnie w ziemi, żeby mimo wszystko dokończyła swój cykl. Wykopana i suszona w przewiewnym, zacienionym miejscu cebula wypuściła w sierpniu kieł.. Też mi wtedy nikt nie odpisał w tym wątku. Nie wiedziałam co z tym fantem zrobić, więc postanowiłam zignorować te wygłupy pacjenta

i posadziłam go razem z innymi cebulowymi na początku października na głębokość trzykrotnej wysokości cebuli, moczyłam go też przeciwko grzybom. W styczniu, który w moich okolicach był najzimniejszym miesiącem tej zimy, hiacynt ponownie jak rok wcześniej postanowił wyjść na powierzchnię ziemi. Żadne z innych moich cebulowych wtedy jeszcze ani myślały o puszczaniu kłów. Przysypywałam go coraz wyższym kopczykiem ziemi i przykryłam go gałązkami iglastymi. Jednak w odróżnieniu od zimy 2015/2016 tym razem nie zmarzł, tylko wypuścił normalne liście. Kiedy się rozchyliły, zajrzałam do środka i .. nie znalazłam tam ani śladu kwiata.. I teraz pytanie czy ktoś może mi wyjaśnić o co mu chodzi? Wyrzucać mi go szkoda, bo cebula jest raczej zdrowa, skoro wypuszcza normalne liście. Dodam jeszcze, że teraz w marcu zauważyłam, że z rozety liści wyrasta jakiś taki "patyczek", nie wiem jak to nazwać, ale raczej nie wygląda jak torebka nasienna. Nie udało mi się tego uchwycić na zdjęciu, jak się ciut wynurzy z liści, to wrzucę foto.
Poradźcie dlaczego drugi rok z rzędu ten uparty hiacynt nie kwitnie?
