Ja tak lubie.

Mowie o nich "chwasty", czasem tlumacze ze jak sie nie ogarna to kompost... Taka forma komunikacji, zeby sobie nie myslaly.
Koenig mi zakwitl. Strasznie sie obijal ostatnimi czasy, zrzucal paczki, pochorowal sie... Jak to Karol mawia, "calkiem bosy jest".
A to cudenko ma swoja historie. W ramach eksperymentu zanabylam droga kupna garsc czlonow zygokaktusa i kaktusa wielkanocnego pt. MIX.

Stwierdzilam, ze sprobuje sie zabawic, wiele nie ryzykujac bo nie bylo to drogie. Czesc oczywiscie padla pod moja troskliwa opieka, czesc jednak pomimo tej opieki dala rade. Czemu tak pomimo? Bo Kingusia jest geniusz i skoro cos nazywa sie kaktus, to na pewno MUSI miec duzo slonca! No, ale pomimo ze nazywa sie kaktus, to na pewno musi byc troskliwie podlewane. Totez czesc wyschla, czesc zgnila, czesc jednak wykazala sie ponadnormatywna wola zycia i wypuscila korzenie. Radosnie upchalam do dwoch doniczek, pewna ze to co ocalalo, to wylacznie grudniki. Okazalo sie, ze jeden malusi czlon to jednak kaktus wielkanocny, wiec w tej kwestii tez namieszalam. Nie wypatrzylam tej roznicy, mimo ze ja znam. Ok. C.d. zyciowej drogi biednych chwastkow nadal byl wyboisty, bo przeciez kaktus... I tak sobie na zmiane marszczyly sie, to podlewalam, jak podlalam porzadnie to sie rozpadaly, albo gnily od dolu... W koncu walnelam focha i wyeksmitowalam je z limitowanej powierzchni parapetowej na mniej ekskluzywna miejscowke w kuchni. Obok okna, bez slonca, na uboczu, gdzie czlowiek czasem zapominal zajrzec, podlal jak sobie przypomnial... Nastepnym krokiem mial byc kompost. A im sie spodobalo.

Ciekawa jestem jakie jeszcze kolory mam...
