


bykiem zdarza mi się patrzeć na manicure dziewczyn lub choćby gładką skórę na palcach (moja po łopacie stwardniała tak, że nawet drzazg już nie czuję, jeszcze trochę i na rękach po rozżarzonych węglach będę biegać)

ale patrząc na to z jaśniejszej strony - były dni kiedy po całym tym kopaniu do domu wracałam pół kilo lżejsza niż rano...
Rośliny natomiast żyły we własnym świecie, świerki wydały nawet szyszki - po raz pierwszy

na co Mama orzekła "Pewnie umierają, bo wtedy drzewa owocują, żeby przedłużyć gatunek".... tak... optymizm przede wszystkim, ale co się dziwić jak u nas wiatry takie, że rośliny potrafi dwa razy przemrozić zanim wreszczie uda im się wypuścić całe liście?
Niemniej świerki zostały, ba nawet mają niezłe przyrosty po tym jak przez kilka tygodni codziennie były podlewane aż w końcu, gdy spadł deszcz to z przyzwyczajenia zaczęłam chodzić po ogrodzie i przystawać pod każdą rośliną....

Psy natomiast zaczęły uczyć się nowej rzeczywistości, tu Yuko obmyślający jak zejść z "górnego tarasu" bez chodzenia po rabatach - nawet nie zdawałam sobie sprawy, że tak trudno nauczyć psa, który mieszkał w bloku chodzenia po schodach


a trawnika ubywało i zadanie było coraz trudniejsze...

"PRZERWA NA REKLAMĘ"
to oto dzieło nazywa się "Przejażdżka"


a teraz dalej...

sukcesywne wyzbywanie się trawnika owocowało coraz większą ilością rabat

i dziwnym zrządzeniem losu - NIE ubywaniem roślin z tarasu

Mi to jedna nie przeszkadzało, nabrałam zwyczaju wychodzenia codziennie do ogrodu po przyjeździe i niczym starsza pani robienia "rundki", zwłaszcza po deszczu potrzeba się nasilała i chwytając komórkę leciałam sprawdzić, czy aby nie zakwitło coś czego z daleka nie widać? - pytanie zadawałam retorycznie ale z dobrym uzasadnieniem, w końcu wzrok mam cłaby i jestem krótkowzroczna więc może?



uprawiając akrobatykę stosowaną wyginałam się na wszystkie strony by jak rasowy paparazzi uchwycić najlepszy kąt




w tym czasie wyrwana z taką furią darń musiała się gdzieś podziać i choć na pierwszy rzut na wywózkę zielonego poszło 8 worków to darń wylądowała zupełnie gdzie indziej... nasz perfidny plan zakładał... utylizację własną i...
kolejny plan murowania

4,5 taczki cementu później siedziałyśmy zziajane i ledwie żywe na tarasie delektując się winem i podziwiając dzieło...

a na dowód tego, że można też z własnyc zasobów: likier pomarańczowo-mandarynkowy ze spritem przybrany własną miętą


i tak... dobrnęliśmy do wczoraj...

to chyba wiązówka

teraz miewam tylko takie myśli, że przydał by się jednak jakiś facet, który z dziką satysfakcją pieliłby i kopał, a żeby sam nie siedział to ja bym za im na tej ziemi sadziła

