Chciałam Wam pokazać jak u mnie przez przypadek mam kwitnącą na biało wierzbę.
Wierzba mandżurska rośnie u nas około 10 lat. 2 razy do roku przycinamy jej wiszące pędy tak abym mogła bez problemu pod nią przechodzić. Ziemię mamy gliniastą i nieprzepuszczalną, warunki do uprawy naprawdę ciężkie, ale miejsce jest słoneczne i zaciszne. W tym roku dużo pędów, tych wewnątrz "czapy", przymarzło, ale przykrywa je masa liści, więc nawet ich nie wycinałam.
Jakieś 3-4 lata temu posadziłam obok Rdest Auberta. Nie pamiętam czy była to jedna czy dwie sadzonki. Rdest kwitł skąpo, ale wytworzył dużo pędów. Nigdy nie był przycinany. W tym roku odkąd zakwitł (od końca czerwca) nie mogę oderwać od niego wzroku. Zdjęcia nie oddają jego uroku, mam słaby aparat w telefonie, ale na żywo wygląda fantastycznie. Z przypadkowego efektu jestem bardzo dumna
Może uda mi się zrobić lepsze zdjęcia, bo będzie kwitł aż do mrozów. Podoba mi się takie połączenie, bo wierzba ma ładne liście i pędy, dość uformowaną czapę i na niej rozkładają się wiechy rdestu, wygląda to tak jakby sama wierzba kwitła. Rdest kwitnie bardzo długo, więc całe lato i jesień mam niesamowity widok.
Jak Wam się podoba takie połączenie i co o nim sądzicie?
