To mamy Żanetko podobne upodobania kolorystyczne - róż i biskupi to kolory tolerowane tylko na kwiatkach kaktusów i nawet ten wściekły amarant nie jest tu wadą, ale dużą zaletą (szczególnie gdy jeszcze są paski). Czerwień i pomarańcz na rebucjowatych jest nie do pobicia, ale żółtka, którego najbardziej kocham to Eriocactus warasii. To mój pierwszy, który pokazał mi swą wielokwiatową czuprynę (wtedy byłam na etapie, że nie sądziłam, że cokolwiek u mnie zakwitnie) i gdy go straciłam, to natychmiast pobiegłam kupić takiego samego, bo tak czekam na ten jego bujny bukiet na głowie. Strzegę go teraz jak oka w głowie, a on co roku odwdzięcza się coraz bogatszą czupryną. Jednak zauważyłam, że jak uganiam się za jakimś egzemplarzem, to jest to najczęściej z białym kwiatem - bez względu na gatunek biel przyciąga mnie jak magnes.
Swoją drogą jak wspomnę swoje początki, to teraz jak w oka mgnieniu dorobiłam się takiej kwietnej gromadki, że nigdy o takich nawet nie śmiałam zamarzyć, myślałam, że uroda cierni mi już wystarczy.

A jak robię coroczny przegląd, to sama się dziwię, gdzie mi się to wszystko potrafi pomieścić - na trzech (a właściwie 2,5) zaokiennych parapetach. Fakt, że duże okazy dostają eksmisję na balkon sąsiadki, ale one z reguły nie kwitną, to od czasu do czasu mogę tam pójść i podziwiać - ich wzrost, kształty i ciernie. Gdyby ktoś reflektował na takie duże okazy, to chyba muszę się przymierzać do oddania w dobre ręce, bo nie mam do tych wielkoludów warunków.