Oj, oj, zmroziło strasznie - a u nas nadal nie ma śniegu.
Iwonko, właśnie tak jak piszesz - podłaźniczka jest praktyczniejsza, bo i nasze koty na nią nie skaczą, no i nie zajmuje miejsca na podłodze.
Dobrze, że piszesz o tych pestkach róży - zastanawiało mnie, czy od tych małych włosków coś się może stać? A skoro nie, to też będę suszyć i mielić w całości.
Bergenię wyjęłam po 3 i pół doby ze słoika, zapach fajny, taki lekko kwiatowo-liściowo-herbaciany.

Żadnych śladów pleśni. Nie mam suszarki do warzyw/owoców, więc rozłożyłam na ręczniku papierowych i suszę, jak dobrze wyschnie, to będę zaparzać.
No to z plastikowymi obrzeżami dam sobie w ogóle spokój, skoro i Ty i inne forumowiczki piszecie, że nie są odporne na koszenie.
Marysiu, dziękuję za życzenia!
Mieszkamy na V piętrze, widok na Wieliczkę i na wzgórze w Chorągwicy.
Nas w każdy możliwy dzień ciągnie na wieś, tylko nie zawsze udaje się wyjechać.

Ale tym razem się udało. Ostatnio komputerek pokładowy w samochodzie się zepsuł i dlatego nie dało się odpalić, ale akumulator swoją drogą trzeba nowy już sprawić.
Jak będę miała więcej róż z dużymi owockami, to też będę dorzucać do herbaty. Takie przemarznięte są już mięciutkie i same rozciapują się w rękach.
Grażynko, to posadź bergenię, chociażby po to, żeby potem liście skubać na herbatę. Bergenia nadaje się nawet do suchego cienia i dobrze okrywa podłoże.
Przy okazji odwiedzin sąsiadów dowiedzieliśmy się, że droga do nas i pobliskich działek miała być utwardzona, przyjechała taka długaśna wywrotka żwiru, ale nie mogła wjechać do samego końca, bo tam jest łuk i kierowca miałby problem. I poproszono dwóch naszych najbliższych sąsiadów, jeden ma traktor, żeby to rozgarnęli po swoich odcinkach drogi - no i się nie zgodzili! Bo im się nie chciało... A wywrotka mogłaby nawet wjechać do nas i manewrować, bo mamy nieogrodzone, ale nikt nawet do nas nie zadzwonił, żeby całą sprawę ułatwić, a mają do nas nr tel....
Moniko - Alaniu, dzięki.
Sabinko, to fajnie, że u Was tak długo ta tradycja przetrwała. My mamy nawet fajną, bo gęstą sztuczną choinkę, ale ona co roku łapie coraz więcej kurzu. Jakbym miała dom, to bym wystawiła ją na podjazd i myjką ciśnieniową potraktowała, a tak to już gorsza sprawa i w tym roku z niej zrezygnowałam.
Lucynko, dzięki; mam nadzieję, że i Ty miałaś udaną niedzielę.
Humbaku, pamiętam, że wspominałaś o robaczywych owocach róży. U nas w niektórych też było widać dziurki, a niektóre były już czarne, to żadnych takich nie zbierałam.
Nie tylko ty myślisz już o wiośnie, niektórzy to już próby siewów w domu robią.
Ja w ogóle muszę na nowo różne drzewka owocowe posadzić, ale tym razem strategicznie - żeby je jakoś ochronić w początkowym okresie przed karczownikami.
A to jest tak w ogóle ciekawe - jak ludność miejscowa mało wie o ziemi, na której żyje od pokoleń - nasi najbliżsi sąsiedzi przekonywali nas, że tam się nie da sadzić drzew owocowych, bo za zimno, a poza tym nie wiadomo co, ale oni kiedyś sadzili, a one same się przewracały... No ciekawe bardzo - a wystarczy się przyjrzeć podstawie takiego drzewka i widać od razu ślady siekaczy, teren jest położony w pobliżu strumyka. A taki karczownik ziemnowodny nie zapada w sen zimowy i właśnie w okresie zimowo-wiosennym podgryzał nam drzewka przez 3 sezony.