Witajcie Kochani. Upał, upał i jeszcze raz upał...

Niemożliwy upał! Na szczęście od jutra ma być lepiej. A żeby było zabawnie

w piątek nawet o 20 stopni mniej. Czyż nie idzie zgłupieć?
Na działce wszystko się gotuje. Roślinność przechodzi teraz prawdziwą szkołę przetrwania.
Paulinko dziękuję, że do mnie dołączyłaś.
Grażynko z różami nie mogło być inaczej! Tak nimi kusicie na forum! Wpadłam w tę "różaną nalewkę" nawet nie wiem kiedy.
A różyczki, masz rację, dobrze dobrane bo zimą doradzały mi same znawczynie. Pomogły mi stworzyć listę "dobrych" panienek. Za co jestem im dozgonnie wdzięczna!
Iwonko jak widać zdążyłaś. Witaj w moim ogródku.
Wandziu kochana witaj i Ty. Ja jestem lekko zdziwiona niemocą jeżówek. Zawsze uważałam je za takie mocarne rośliny. A one bidule...

Co nie umniejsza im jednak, mojego dalszego zainteresowania nimi.
Zuzka a może i dlatego te jeżówki takie marne. Może jednak lubią dużo wody. Moje przez dwa tygodnie walczyły o przeżycie jak i reszta ogródka.
Bietko sąsiedzka pomoc ograniczona była do podlewania pomidorków i wyciągania i wkładania chloru do basenu.
Anitko witaj.
Aniu teraz już wiem, że jeżówki lubią wodę.
Larissa, masz rację, świetna róża! Kwitnie przez cały sezon. I nadal ma sporo pączków a przecież jest tegorocznym nasadzeniem.
Kasiu bo to co pokazałam, wygląda najlepiej.

Na resztę szkoda słów.
Dorotko hortensje słabo. Nie dość, że mają wyjątkowo małe kwiaty, to jeszcze dwie z moich siedmiu zgubiły praktycznie 2/3 swoich liści.
Muszę przyznać, że najlepiej radzą sobie róże i powojniki.
Teraz pokażę Wam kilka zdjęć z mojego wyjazdu. I nie zauważajcie proszę, że wcale nie było ich kilka a znacznie więcej.
Dziś na tapecie będzie nasza wycieczka na lagunę Balos. Cóż ja mogę o niej powiedzieć..? Jeśli ktoś jest na Krecie to po prostu MUSI tam pojechać! Jest to doskonała plaża dla rodzin z dziećmi. Rozległe płycizny, które ciągną się tu na przestrzeni dziesiątek metrów pozwalają na swobodne kąpiele. A woda miejscami jest wręcz gorąca!
Do laguny tej można dotrzeć na dwa sposoby: samochodem albo statkiem. Polecam sposób pierwszy. Mimo, że znacznie bardziej absorbujący to jednak w nagrodę serwujący nam przepiękne widoki z góry. Płynąc statkiem już tego nie zobaczymy a własnie to widoki z góry robią chyba największe wrażenie na turystach.
Ok, starczy tego gadania. Zapraszam do oglądania.
Zieleń u szczytu sezonu, już całkiem spalona. Tu poniżej, widać początek naszej drogi z góry na dół. Z parkingu trzeba było pokonać 2 km albo nawet i więcej w piekącym słońcu, bez grama cienia. Idąc na plażę jak miałam okazję się przekonać jest się prawdziwym szczęśliwcem, bo idzie się w dół. Człowiek nie jest świadom co czeka go przy powrocie...
Początek po płaskiej ścieżce, jeszcze bez widoku na miejsce, gdzie zamierzamy dotrzeć.
Po przejściu kilkuset metrów do dróżki opadającej w dół naszym oczom ukazuje się nasz cel ? laguna Balos. Wszyscy zatrzymujemy się na dłuższą chwilę. Na moment zapada cisza. Nikt nie zamierza psuć tej chwili zbędnym komentarzem, po prostu napawa się iście przepięknym widokiem.
Raj!
Jeszcze tylko dalsza droga w dół i jesteśmy! Szczęśliwi i pełni ekscytacji!
Pierwsze co rzuca się w oczy to kolor wody. Nie mówię, tu o zwykłym, pięknym błękicie. Kolor w lagunie jest wielobarwny. Możemy określić go jako ?czysty? turkus, przechodzący przez wiele odcieni, aż do soczystego szafiru. Całość potęguje czyściutki, biały piasek, który jeszcze bardziej wzmacnia paletę kontrastów.
A na dole bajka...
Czy widzicie różowy piasek?
I te hektary płycizn do przemierzenia...
Niestety prędzej czy później trzeba opuścić ten raj na ziemi i wrócić na górę. Uwierzcie mi na słowo, jest to nie lada wyczyn.
U szczytu sezonu temperatura oscylowała w granicy 50 stopni Celsjusza. Na dodatek brak jakiegokolwiek cienia i długa droga pod górę wykańcza bardzo. Ja na przykład nie dałam rady. Chciałam wejść szybko, by szybko mieć to z głowy. Nie robiłam przystanków i 2/3 drogi po prostu zasłabłam. Przez chwilę myślałam, ze zostanę tam na zawsze.

Nie byłam w stanie się ruszyć. Jednak 10 minut leżenia plackiem, trochę wody do picia dało mi nową siłę. Na szczęście z dzieciakami wracaliśmy w mokrych T-shirt'ach (zmoczonych pod plażowym prysznicem) i jakoś w końcu dotarliśmy do góry. Jak wpadliśmy do "knajpki" na górze, to arbuz zakupiony (z lodówki) był największym rarytasem świata!!!
Swoje przeżyłam, dzieci wystraszyłam ale było warto! Co więcej! Chciałabym tam jeszcze kiedyś wrócić!
Tu, już na górze, przy knajpce-sklepiku. Moje dzieciaki i wszędobylskie kozy kiri-kiri, którym bardzo smakowały skórki od arbuza.
Następnym razem kolejna porcja zdjęć z kolejnej naszej wycieczki.
Tymczasem zostawiam zdjęcie z wczorajszego dnia clematisa Juuli:
